Sixth

9 cze 2013



 (rozdział niesprawdzany, więc przepraszam bardzo za wszelakie błędy)

                Resztkami woli powstrzymywałem się od tego, by nie spojrzeć na Kai’a z najlepszym jakim potrafię politowaniem i w ogóle żeby nie wybuchnąć niepotrzebnie złością. Ścisnąłem dwoma palcami kąciki oczu, patrząc na mojego przyjaciela względnie spokojnie.
                - Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – spytał, a ja wywróciłem oczy. Oczywiście, że go słucham. Tak samo jak moi współlokatorzy, którzy przyglądali się nam z ukosa, a w tym dwie dziewczyny – brunetka i szatynka. Jedna swoje błyszczące oczka miała wlepione w Jongina, z czego chyba zdawał sobie sprawę i wydawał się ogromnie z tego powodu zadowolony, a druga równie zachłannym wzrokiem przyglądała się, cóż, mnie. Tyle że to na mnie nie robiło jakiegoś większego wrażenia. Podparłem podbródek na nadgarstku, siedząc przy stoliku w naszej prowizorycznej kuchni, w czasie gdy Kai stał nade mną, opierając się o blat.
                - Jasne, Kai. I powtórzę ci po raz kolejny, że nigdzie nie idę – odparłem, wzdychając. – Pójdź sobie sam na tą imprezę, jutro mam egzamin.
                Dostałem się na naprawdę dobrą uczelnię, bo wreszcie wziąłem się do roboty. Kai z kolei, jak to Kai, niezbyt palił się do nauki, więc można się domyślić, że nie jesteśmy ani na jednym kierunku, ani nawet w jednym akademiku. Mimo to przyjaźnimy się wciąż, czułem się do niego zbyt przywiązany, nawet do jego niekiedy irytującego charakteru, by tak po prostu zerwać z nim kontakt. No i nie można zapomnieć, że chłopak pomógł mi wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałem. Miałem jednak nadzieję, że uszanuje moją decyzję i da mi się rozwinąć, tymczasem stoi sobie w moim akademiku, w mojej kuchni, dyskretnie podrywa moją współlokatorkę i próbuje mnie wyciągnąć do klubu. Teraz, o dwudziestej trzeciej, gdy piję drugą kawę, by nie usnąć i wyuczyć się choćby najważniejszych rzeczy na jutro. Kai prychnął, a ja uśmiechnąłem się uroczo.
                - Kiedyś łatwiej było cię przekonać.
                - A ciebie łatwiej zbyć.
                Zmrużył oczy i oderwał dłoń od stołu, po czym usiadł po drugiej jego stronie na drewnianym krzesełku, uprzednio zerknąwszy na dziewczynę i uśmiechając się do niej, na co lekko odpowiedziała tym samym.
                - Sehun, no proszę, samemu nie chce mi się iść – powiedział, a ja wyszczerzyłem się pod nosem. Kątem oka spoglądnąłem na moje koleżanki, po czym wstałem i pochyliłem się nad przyjacielem. Skoro nie chce odpuścić, trochę zrobię mu na złość.
                - Jak ci się nie chce, to zostaniesz ze mną, kochanie. – Szczególny nacisk nałożyłem na ostatnie słowo i złożyłem na jego policzku pocałunek, oczywiście wcześniej wyobrażając sobie, ze to ktoś inny niż Kai. Chwyciłem go za ramię i zacząłem ciągnąć w stronę swojego pokoju, w międzyczasie rejestrując, jak brunetka, wielbicielka Kai’a, odwraca wzrok i szepcze coś do swojej koleżanki. Otworzyłem drzwi pomieszczenie i wepchnąłem tam nastolatka, uśmiechając się szyderczo. Z lubością obserwowałem jego skonsternowaną twarz, która stopniowo zmieniała wyraz na zdenerwowany. Zaplotłem ręce na klatce piersiowej i uniosłem łuk brwiowy.
                - Teraz to na pewno nie będę miał z kim pójść. – Jego twarz wykrzywiła się w grymasie, gdy wierzchem dłoni ścierał buziaka ze swojego policzka. – Wystarczyło powiedzieć „nie”, idioto.
                - Najwidoczniej mnie nie słuchałeś za każdy razem, gdy mówiłem „nie” – odparłem, podchodząc do łóżka i po chwili rozkładając się na nim wygodnie. Chłopak zdecydował się umiejscowić na fotelu niedaleko biurka. Przekrzywiłem głowę w jego stronę, krzyżując nogi ze sobą.
                - Ostatnio jesteś niemożliwy, studia poprzewracały ci w tyłku – skwitował, rozglądając się po pokoju i wzrok wreszcie zatrzymując na jednej z trzech szufladek znajdujących się w biurku. Zignorowałem to, iż po momencie zaczął w niej grzebać; w końcu nie dotyka moich rzeczy bez pytania nie pierwszy raz i z pewnością nie ostatni.
                - Jakoś nie narzekam – odpowiedziałem, ziewając i porzucając naukę na najbliższą godzinę. Czyli w sumie Kai osiągnął swój jakże wspaniały cel. Obróciłem się na bok tak, by widzieć go dokładnie. Ściągnąłem brwi widząc, że jest niezwykle zainteresowany jakimś przedmiotem. Prawdę mówiąc trochę się zaniepokoiłem; jak coś zaciekawiło Jongina w mojej szufladzie, to było źle.
                - Co ty tam masz? – mruknąłem i podniosłem się do pozycji siedzącej, mając wzrok wbity w jego dłonie. Brunet odwrócił się do mnie z wyciągniętym ramieniem, pokazując mi swoje znalezisko.
                - Po co ci takie dwie?
                Bezmyślnie zerknąłem na swój nadgarstek ozdobiony czerwoną, lekko zniszczoną wstążeczką, a następnie na tę, niemalże identyczną, którą Kai trzymał i rozwarłem szeroko oczy. Zerwałem się na równe nogi, praktycznie od razu łapiąc w dłonie szkarłatny materiał.
                - Czyli ciągle ją miałem? – zadałem pytanie samemu sobie, w czasie gdy brunet przyglądał się mi trochę zdezorientowany. Zamknąłem bransoletkę w ręce i na powrót utkwiłem wzrok czarnych oczu w przyjacielu. – Ta jest, a raczej była, Luhana. Kupiliśmy je jeszcze w Indiach. Myślałem, że się zgubiła albo że on ją ma. Nawet nie wiem, co ona tu robi, nie przypominam sobie, by mi ją oddawał.
                - Miałeś się pozbyć rzeczy związanych z Luhanem – zauważył, ostrożnie mi się przypatrując. Machnąłem zbywająco dłonią i uśmiechnąłem się lekko.
                - Wszystko w porządku, Kai – odpowiedziałem i miętosiłem jeszcze przez chwilę sznureczek w dłoni, po czym umiejscowiłem go na szafce przy łóżku. – Nie jestem z porcelany, nie rozbiję się tak szybko i z byle powodu.
                Krótko kiwnął głową na moje słowa, a ja uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. To najbardziej w nim lubiłem. Nie rozdrabniał spraw. Jak nie chciałem o czymś rozmawiać, zawsze to szanował.
                Co innego, kiedy chce mnie wyciągać na imprezy, jak teraz. Wtedy trochę z jego szacunkiem gorzej.
                Już miałem siadać z powrotem, gdy jego słowa zatrzymały mnie w połowie kroku.
                - Spotkałem go ostatnio. Kazał cię pozdrowić.
                - Naprawdę, gdzie? – zapytałem, w istocie wreszcie umiejscawiając się na posłaniu. Podparłem się dłońmi za sobą, przenosząc ciężar ciała na ramiona. Przyjemnie się poczułem, słysząc czego Luhan sobie zażyczył. Miło, że mimo wszystko trochę mnie pamięta. Choć są to zaledwie strzępki wspomnień.
                - Przy barze. Był z jakimś chłopakiem, który się do mnie kleił – zakomunikował, uśmiechając się półgębkiem. Zaraz…
                - Czekaj, ty się uśmiechasz? – Wyszczerzyłem zęby. – Spodobał ci się? Chłopak?
                Zamrugał kilkakrotnie, co umocniło mnie w przekonaniu, iż brunet się zmieszał.
                - Niee. – Pokręcił gwałtownie głową, na co mój wesoły wyraz twarzy pozostawał niezmienny.
               - Tego się nie spodziewałem… Kai i chłopak… - mruczałem cicho do siebie, na co ten ściągał brwi w wyrazie dezaprobaty do moich przemyśleń. No tak, myśli popełzły w trochę złym kierunku, to musiałem niestety przyznać. Po chwili wyciągnąłem przed siebie rękę, wskazując na niego palcem. – Dlatego się tak wkurzasz, jak robię z ciebie geja!
             - Nieprawda! – Momentalnie uderzył mnie w ową rękę, na co uśmiechnąłem się triumfalnie. Zacisnął mocniej szczękę, na co wskazywały wyraźniej zarysowane kości policzkowe, i wstał z fotela, kierując się do wyjścia. – Lepiej pójdę, bo zaczynasz wariować. Za dużo studiów.
                Ruszyłem za nim, będąc niezwykle rozbawionym. Obserwowałem, jak zakłada buty i bluzę na ramiona, bardzo dokładnie się starając, by na mnie nie spojrzeć. Rozejrzałem się wokoło i napotkałem po raz kolejny dzisiaj wzrok moich współlokatorek. Jongin wyprostował się i zaczął otwierać drzwi.
                - Zadzwonię potem – burknął i przeszedł przez próg. Pomachałem mu dłonią i już zamykałem z powrotem drzwi, kiedy naszła mnie pewna myśl.
                - Do zobaczenia, kochanie! – krzyknąłem tak, że moi znajomi usłyszeli mnie na sto procent, jak i nie połowa akademika. Zatrzasnąłem wejście pośpiesznie i po chwili zaniosłem się szczerym śmiechem. Szczególnie z powodu jego odpowiedzi.
                - Sehun, ja pierdolę!
 
* * *

                Była gdzieś może godzina druga minut trzydzieści, gdy siedziałem po turecku na łóżku, z rozwaloną kołdrą i równie rozwalonymi włosami. Wcześniej po prostu przewracałem się z boku na bok, kompletnie nie mogąc zasnąć. Nie wiem, co było powodem mojej bezsenności, bo nie ukrywam, że noc, taka jak teraz, nie zdarzyła się pierwszy raz. Wkrótce poddałem się i zapaliłem małą lampkę znajdującą się obok łóżka, która przez chwilę uniemożliwiła mi normalne widzenie. Gdy już przyzwyczaiłem się do jasności, jaką okazało się wątłe światełko, momentalnie skierowałem zmęczony wzrok na szafkę. Ująłem w dłoń karmazynową wstążkę, pozwalając, by wspomnienia, dobre wspomnienia, napływały do mojej głowy. Po chwili na moim obliczy wykwitł uśmiech, gdy przed oczyma niemalże widziałem radosną twarz Luhana z okresu naszego wyjazdu. Nie żałowałem ani chwili i choć wcześniej odczuwałem wątpliwości, teraz całkiem się ich wyzbywałem i stwierdziłem, że to bardzo dobrze, iż Lulu przeżył. Ważne, żeby był szczęśliwy, tak?
                Pogładziłem aksamitny materiał, myśląc intensywnie nad pewną sprawą. Zmarszczyłem brwi. Słowa pewnej hinduski miałem właściwie na końcu języka, tylko coś blokowało mnie przed dokładnym ich przytoczeniem. To takie irytujące uczucie! Moc, cel, marzenia…
                Marzenia?
                Te bransoletki mają moc.
                Niewiele brakuje, czułem to podświadomie. Wbiłem wzrok w kołdrę w całkowitym skupieniu.
                Dają bezpieczeństwo. Dają siłę przy dążeniu do celu i spełniają marzenia, gdy najbardziej czegoś potrzebujesz.
                Jest. Zdaje się, że to wszystko. Cóż, z tym bezpieczeństwem nie do końca wypaliło. Choć, fakt faktem, przeżyliśmy. Zmrużyłem oczy, okręcając sobie wstążeczkę wokół palców. Marzenie, marzenie… Właściwie czemu by nie spróbować? I tak wątpiłem, by to była prawda, lecz chyba byłem zbyt zmęczony, by spekulować swoje poczynania. Zwilżyłem usta językiem i przysłoniłem oczy kurtyną powiek.
                - Chcę znowu z nim być… - powiedziałem szeptem, ściskając mocno Bogu winną bransoletkę, pokładając w niej niewytłumaczone nadzieje. – Cokolwiek, by traktował mnie jak kiedyś.
                Uśmiechnąłem się kwaśno i zwolniłem uścisk, zdając sobie sprawę, że wariuję. Naprawdę nie lubiłem takich nocy. Myślałem za dużo i wyobrażałem sobie za dużo, nie mówiąc już o wierzeniu w moce jakichś bransoletek kupionych za grosze w indyjskiej budce. Westchnąłem cicho i ułożyłem się w łóżku, przykrywając kołdrą po samą szyję. Pod palcami wciąż czułem jedwabną strukturę wstążki. Mając przeświadczenie, że znowu pogrążam się w sobie – zasnąłem. Wreszcie.

* * *
soundtrack (najlepiej cała playlista)
                Zamrugałem nerwowo, widząc rozlegający się przede mną popielaty mur z niewielkimi ubytkami w niektórych miejscach. Poszczególne dziury wypełniały zielone, gęste pnącza znajdujące zaczepienie na wystających skałach. Stałem naprzeciwko wejścia do czegoś, co przypominało labirynt. Przejście wyglądało jakby ktoś wysadzić je niewielką, acz skuteczną bombą – krawędzie były niezwykle nierówne, gdzieniegdzie ostre i szpiczaste. Skrzywiłem się i zerknąłem za siebie, po czym na mojej twarzy wykwitł jeszcze większy grymas, gdy zarejestrowałem, że za plecami mam jedynie płaską, czarną skałę tak równą, iż pomniejszona kilkakroć i odwrócona o dziewięćdziesiąt stopni mogłaby stanowić prowizoryczny stół. Z niechęcią przeszedłem przez kamienny próg najszybciej jak potrafiłem. Miejsce napawało mnie niepokojem, sprawiało, że chciałem jak najszybciej się stąd wydostać. Drgnąłem niespokojnie, słysząc dziwny dźwięk. Odwróciłem się i z lekko rozchylonymi ustami obserwowałem,  jak wejście samoistnie zasklepia się, leniwymi ruchami, raz po raz, wypełniając powietrze między krawędziami drobnymi kamyczkami.
                Wkrótce dotarło do mnie, że teraz nie ma już odwrotu. Nie mogę się cofnąć i muszę dojść do końca labiryntu, choć pojęcia zielonego nie miałem w jakim celu. Chociaż nie. Wiedziałem, po co idę. Podświadomie. Czułem, że robię dobrze, lecz to uczucie było dziwne, obce i niezidentyfikowane. Niepewnie ruszyłem przed siebie, wtykając dłonie do kieszeni granatowej bluzy, którą miałem na sobie. Czułem, że robi mi się coraz zimniej, a dłonie zaczynają mi się delikatnie trząść. Zastanawiałem się chwilę, czy to tylko z panującego chłodu, czy ze zwykłego strachu, który pomimo względnego opanowania na twarzy odczuwałem. Tylko przed kim ja udawałem? Przed sobą?
                Pokręciłem głową z dezaprobatą, po czym spuściłem ją nieco, wpatrując się w czubki swoich butów. Chciałem wiedzieć, gdzie teraz się znajduję, a jednocześnie nie rozglądałem się dookoła, tylko gapiłem pod nogi. Jaka hipokryzja. Prychnąłem pod nosem i przyśpieszyłem kroku, unosząc twarz ku górze. I bardzo dobrze, że to zrobiłem, gdyż chwilę potem krzyk niemalże uwiązł mi w gardle, w czasie kiedy oczy rejestrowały skalną ścianę zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy. Zakląłem pod nosem i jednocześnie odetchnąłem z ulgą, że jednak nie odbyłem tak bliskiego spotkania z twardymi kamieniami. Wtedy też postanowiłem rozejrzeć się dookoła. I to, co zobaczyłem nie bardzo mnie ucieszyło. Stałem właśnie na rozwidleniu dwóch dróżek, jednej w prawo, drugiej w lewo, jak się można było domyślić. Prawa nie była już kamienna, a wykonana z żywopłotu, przez co wydała mi się nieco przyjemniejsza, delikatniejsza. Lewa przypominała tę, w której jeszcze stałem, myśląc, w którą stronę się udać. Miałem dziwne przekonanie, że i tak prędzej, czy później zabłądzę, przecież nie znałem planu labiryntu.
                Postanowiłem wreszcie, iż udam się w lewo, zostając przy kanciastej scenerii. Schyliłem się, by unieść drobny kamyk z podłogi i przytknąć go do ściany. Idąc, rysowałem na niej długą ciągłą linię, tak też zaznaczając, który korytarz przeszedłem. Stawiałem kolejny krok, gdy poczułem ukłucie wpierw w okolicy karku, a potem dotkliwy, pulsujący ból w czaszce, który wdrążał się w mózg bez litości. Obraz Luhana ukazał się na moich zamkniętych powiekach. Moment później poczułem, jak kolana zderzają się z twardą posadzką, wysyłając kolejny bolesny bodziec do neuronów. Ukryłem twarz w dłoniach, usilnie starając się nie wydać żadnego odgłosu.
                To było… dziwne. Widziałem coś, czego bardzo chciałem pozbyć się przez ubiegły rok i uważałem, że względnie mi się to udało. Jedno ze wspomnień napływało do mojej głowy i napływało, tworząc spójny obraz.
                Łagodny wiatr i park. Jesień. Złote liście, gdzieniegdzie niewielkie, bure kałuże. Ciepło rozchodzące się po ciele od dłoni zamkniętej w jego ręce i schowanej w kieszeni kurtki. Druga osoba subtelnie przylegająca do mnie. Uśmiech na ładnej, delikatnej twarzy o wręcz dziewczęcych rysach. Głos, który jednak ani trochę nie pasuje do aparycji, bo o wiele głębszy. Mówiący: „Powiedziałem rodzicom, nie mają nic przeciwko. Chcą cię poznać.”
                Moją twarz wykrzywił lekki uśmiech, czułem radość nawet teraz, która nieco przyćmiła ból w tylnej części głowy. To było dobre wspomnienie, prawda? Wtedy byłem niezwykle szczęśliwy, czułem się, jakbym mógł uczynić wszystko, byleby być z Luhanem. Więc czemu to teraz tak bolało? Już pomijając pulsowanie w czaszce i kolanach – po prostu kuło mnie serce dokładnie tak, jak ponad dwanaście miesięcy temu. Poczułem nagle wyrzuty sumienia i jakby poczucie winy. Poddałem się. Odpuściłem, a to była chyba najgorsza decyzja w moim życiu. Zalała mnie nagła fala chęci, by naprawić swoje błędy. Nie wiedziałem, czy podołam i coś podpowiadało mi, że jest już za późno. Nie mam pojęcia więc, skąd wzięła się u mnie siła, iż wreszcie podniosłem się chwiejnie z ziemi, zacisnąłem dłonie w pięści i stawiłem kolejny krok.
            „Chodźmy teraz w prawo, tam jest tak ładnie…” – rozbrzmiał łagodny głos w mojej głowie. W prawo?
            Zrobiłem gwałtowny zwrot i puściłem się biegiem z powrotem na rozwidlenie dróg i równie szybko wtargnąłem do roślinnego korytarza, który ciągnął się prosto, a potem skręcał w lewo.
            Biegłem tak spory kawałek czasu, z oczami wbitymi uważnie w drogę przed sobą, by nie potknąć się o nic i „oberwać” od otoczenia. Dziwnym było to, że nie traciłem sił, stawiałem następne kroki równie silnie, co na samym początku wędrówki, jedyne co, to mój oddech przyśpieszył, aczkolwiek nie wiedziałem, czy to z powodu wysiłku, czy zdenerwowania. Może obu rzeczy naraz?
            Powoli zwalniałem, zdając sobie sprawę, że coś się zmienia: powietrze staje się wilgotniejsze, lekko duszne, uprzednio zielona trawa staje się jakby pozbawiona pigmentu. Podniosłem oczy dopiero wtedy, kiedy koło mojego ramienia spadł żółtawy, zeschnięty liść. Ze zdziwieniem spostrzegłem, że znajduję się w tym samym miejscu, które przed chwilą widziałem we wspomnieniu. Z jednak różnicą, że park był całkiem opustoszony, mimo wszystko różnił się nastrojowo od tego w moich myślach.
            Był to po prostu kolejny odcinek labiryntu, acz o wiele przejrzystszy niż wcześniej, gdyż ściany nie sięgały już dwóch metrów; w ogóle ich nie było. Dróżki rozdzielane były tylko krawężnikami chodnika. I choć wcześniej usłyszałem subtelną podpowiedź dotyczącą kierunku dalszej drogi, teraz nic nie przychodziło mi na myśl. Byłem kompletnie zagubiony. Ruszyłem po prostu główną, najszerszą ścieżką, nie będąc pewny dokąd zmierzam.
            Wtem zdałem sobie sprawę, że coś ciepłego znajduje się na moim lewym ramieniu. Spojrzałem na nie zaniepokojony i rozwarłem trochę szerzej oczy, widząc pionowo rozerwany materiał i długą bliznę na skórze, z której leniwie wydostawała się szkarłatna stróżka owego „ciepła”. Ból dotarł do mojego mózgu dopiero teraz, kiedy pomyślałem, że powinno mnie to boleć, nie dlatego, że boli.
            Zdarłem ostatki rękawa postrzępionej bluzy i oplotłem na rozcięciu, by choć trochę zatamować czerwonawy strumyczek krwi.
            Zerknąłem po raz kolejny na rękę, mając wrażenie, że widzę ją podwójnie. Zamrugałem powiekami i poczułem, że mam coraz większe zawroty głowy, a żołądek wywraca lekki koziołek w moich brzuchu. Nigdy nie lubiłem widoku krwi, a co dopiero jej zapachu. Ciężkiego, metalicznego, tak bardzo sygnalizującego, że dzieje mi się krzywda.
            Przełknąłem ślinę, kiedy przypomniałem sobie duszne powietrze strychu swojego domu i małą, ostrą żyletkę, bo którą wtedy sięgnąłem tak desperacko i bezmyślnie. Zacisnąłem mocno zęby, czując się słabiej niż nawet wtedy, lecz mimo to zacząłem biec dalej, między gęstniejącą mgłą, wciąż szeroką dróżką. Biegłem, na ile pozwalał mi wirujący przed oczyma obraz i ciężkość powiek, które chciały nieubłaganie przykryć oczy. Biegłem dość szybko, by uciec z parku, tak mocno różniącego się od mojego dobrego, ładnego wyobrażania tegoż miejsca.
            I pewnie biegłbym dalej, nie wiedząc, gdzie się kieruję, z bolącą ręką, bolącym sercem i strachem w oczach, gdyby nie to, że pod nogami zabrakło mi gruntu i mocno bijący organ podskoczył do samego gardła, jakby chciał wyrwać się z mojej piersi i najlepiej umrzeć gdzieś z boku i po cichu, byle tylko mieć spokój. Desperacko machnąłem rękami w powietrzu, mając nadzieję, że ręce znajdą jakieś zaczepienie, lecz nic z tego. Znajdowałem się w przestrzeni może dwie sekundy, choć miałem wrażenie, że to znacznie dłużej; prawie, jakby czas stanął w miejscu.
            Poczułem dotkliwe zimno i zetknięcie się z gładką powierzchnią tafli wody. Jedyne, co zdążyłem zrobić, to mocno zacisnąć powieki i zamknąć szczelnie usta. Ot, odruch, chciałem się ratować, to naturalne. Każdy dąży to tego, by żyć, mimo iż czasem uświadamiamy sobie to w obliczu śmierci.
            Wolałbym umieć oddychać pod wodą – przeszło mi przez myśl, gdy spokojna toń jeziora otaczała mnie zewsząd. Skuliłem się w sobie tak, że czołem niemalże dotykałem swoich kolan. Woda powinna wypychać mnie do góry, dlatego zacząłem panikować, gdy tak się nie działo. Czułem, jak płuca domagają się coraz dotkliwiej o powietrze, a ja nie mogłem ich życzenia spełnić. Nie mogąc dłużej wytrzymać, otworzyłem usta, jak i oczy, i czekałem tylko aż zacznę krztusić się wodą.
            Znowu się zdziwiłem. Znów stało się to, co raczej niemożliwe w normalnym świecie. To nie tak, że mogłem oddychać. Nie zmieniłem się w żadne wodne stworzenie, czy w coś równie absurdalnego. Powietrze jakby przestało być moim priorytetem w tym czasie. Stało się niepotrzebne.
            W ustach poczułem delikatny, słodki smak. Łagodnie wyprostowałem plecy, czując się znacznie lepiej niż wcześniej. To był jeden z tych momentów, w których czujesz, że powoli możesz umierać, bo nic cię nie czeka w życiu, a jednocześnie jest ci dobrze i nie chcesz zmieniać tego błogiego stanu. Nie spodziewałem się, że mogę poczuć się tak będąc w wodzie! Jednakże parę chwil później uświadomiłem sobie, że myślę głupio. Czeka mnie w życiu jeszcze wiele, mogę dokonać wszystkiego, jeśli bardzo będę tego pragnął. Musiałem się stąd wydostać, iść dalej…
            Kolejna fala małego-wielkiego cierpienia rozlała się po mojej czaszce. Zupełnie jak wtedy, gdy przyszło do mnie pierwsze wspomnienie. Chciałem głośno krzyknąć i w istocie rozwarłem szeroko usta, acz bezwzględna toń nie pozwoliła na wydanie jakiegokolwiek dźwięku, jakby zamroziła moje struny głosowe. Szarpnąłem ciałem, kuląc się z powrotem i z siłą przykładając obie dłonie po obu stronach głowy, na uszach.
            Nie wiem, co słyszałem przez ten krótki moment. Czy to był wrzask, czy też głośny, rozdzierający pisk. A może przypominało to odgłos rozbijanego szkła? W każdym bądź razie nie było to przyjemne.
            Moim oczom ukazała się delikatna twarzyczka Luhana i jego oczy patrzące wprost w moje. Subtelne, ledwo widoczne rumieńce zdobiły jego policzki. Tym razem byłem na swoim miejscu, nie obserwowałem tego biernie. Byłem tym samym Sehunem, co wcześniej, jednak to nie ja wykonywałem czynności. Moja ręka uniosła się sama i umiejscowiła się na jego szyi, by po chwili z czułością ją pogłaskać. Usta rozciągnąłem w szczerym, szerokim uśmiechu, widząc jego nieco skonsternowaną minę. Powoli podniósł rękę i ułożył ją na mojej, jednocześnie mrużąc ciemne oczy. Miałem wrażenie, że kłóci się ze sobą wewnętrznie. Nie naciskałem na nic, nie chciałem go spłoszyć.
            Z lekkością pociągnąłem go za sobą, samemu cofając się do tyłu i siadając na miękkim łóżku. Kolejny mój ruch sprawił, że Lulu osiadł na moich kolanach. Objąłem go w pasie, a jego dłonie oplotły się wokół mojej szyi. Zaczepnie przesunąłem nosem po policzku blondyna, by po chwili przesunąć po nim wargami, zaś na końcu połączyć usta z jego ciepłymi ustami.
            Musnąłem językiem wargi chłopaka, czując coraz więcej przyjemnego ciepła w klatce piersiowej. Luhan powoli odpowiedział na pieszczotę tym samym, lekko rozwierając usta tak, bym mógł wtargnąć do środka.
            Pocałunki z Luhanem to było to, dla czego mogłem porzucić cały świat, byleby być z nim. Przesunąłem dłonią po jego plecach od okolic nerek, kierując się do góry. On z kolei wplątał w moje włosy swoje palce, przybliżając się mocniej i tym samym pogłębiając pocałunek.
            Biło od niego takie słodkie, niewinne ciepło. Coś, co rozczulało mnie do granic możliwości. Ułożywszy dłonie po obu stronach jego boków, wolno wsunąłem je pod koszulkę, tym samym unosząc ją do góry na kilka centymetrów. Ścisnąłem łagodnie skórę Lulu, w tym samym momencie odczuwając mocniejsze wczepienie się palców w moje kosmyki. Westchnąłem drżąco i uniosłem go z łatwością za biodra. Ułożyłem jego ciało na łóżku, zawisając nad twarzą. Uklęknąłem nad nim, umiejscawiając kolana po obu stronach talii.
            Całowałem go coraz namiętniej, odczuwając czające się w zakamarkach umysłu podniecenie. Dłońmi zaś zawędrowałem nisko, po to, by unieść jego bluzkę znacznie wyżej. Złożyłem na brzuchu delikatny pocałunek, jego boki pieszcząc dłońmi, a na włosach wciąż odczuwając niesilne ciągnięcie.
            Słyszałem jego nieco drżący oddech, wydostający się poprzez rozchylone. Błyszczący wzrok miał wbity we mnie, taki uważny i inteligentny jak zawsze. Odchyliłem się do tyłu, siadając na jego biodrach. Umiejscowiłem ręce przy jego zapięciu spodni i w tym też momencie utkwiłem w nim spojrzenie.
            Wahał się, to było widać od razu. Wróciłem dłońmi na talię chłopaka, wreszcie doczekawszy się reakcji. Luhan ledwie pokręcił głową, a ja po prostu uśmiechnąłem się szeroko i nie komentowałem jego decyzji. Zwyczajnie przylgnąłem do jego drobnego ciała, ponownie całując te różane, miękkie, teraz nieco drżące wargi.

            Wspomnienie skończyło się i wtedy odczułem, iż znowu łaknę powietrza. Zacząłem prędko wierzgać nogami, jak i rękami, by wydostać się jakoś na powierzchnię. Woda chyba postanowiła ze mną współpracować, zaprzestając trzymania mnie w swoich mocnych objęciach. Rozwarłem szeroko powieki i zadarłem głowę wysoko, szukając łapczywie choćby jednego przebłysku światła. Ujrzawszy je – przyspieszyłem. Serce biło mi strasznie i teraz byłem całkowicie pewny, że to sprawka wspomnienia. Było takie żywe, rzeczywiste…
            Wziąłem ogromny haust powietrza, wreszcie przebijając taflę wody. Po chwili moje struny głosowe odzyskały moc i krzyknąłem ile sił, i dopóki cała frustracja ze mnie nie uleciała. Oczy mnie piekły i byłem zły, wręcz wściekły, że tak łatwo zrezygnowałem z Luhana i naszego wspólnego życia.
            Jakim jestem idiotą!
            Podpłynąłem do brzegu. Ociężały uniosłem się, wychodząc na brzeg. Byłem całkiem przemoczony oraz zmarznięty. Dłonie mi drżały, nogi ledwo utrzymywały w pionie. Zraniona ręka zajęła się jeszcze ogromniejszym bólem. Czułem się trochę jak wrak człowieka, porzucony na jakimś pustkowiu. Jestem sam, tutaj, w tym dziwnym świecie i tam… Gdzie właściwie? Gdzie jestem? To prawdziwy świat? Na pewno nie, to zupełnie niemożliwe… Miałem wrażenie, że znajduję się w jakimś durnym filmie albo śnię okrutny koszmar, w którym jestem tak beznadziejny, że sam się nad sobą użalam.
            Stałem w tym samym parku i dopiero teraz miałem okazję zobaczyć, że rzeczywiście wbiegłem wprost do tego jeziora, bo byłem tak zaaprobowany biegiem, iż nie zauważyłem zakrętu. Czy gdybym nie znalazł się na dnie tej sadzawki, to wspomnienie nie napłynęłoby do mnie? Jakoś nie chciałem w to uwierzyć. Głupi, głupi koszmar.
            Czekaj… Koszmar? Sen! Śniłem? Rozglądnąłem się gorączkowo po otoczeniu, które przecież musiało być wymysłem mojej podświadomości. Jak mogłem wcześniej na to nie wpaść?
            I skoro to MÓJ sen, powinienem robić z nim co tylko chcę… Prawda? Mogę panować nad tym światem, mogę kreować to miejsce jak tylko zapragnę, teoretycznie mogę się… obudzić. Czemu więc jeszcze śpię? Zwykle uświadomienie sobie, że rzeczywistość rzeczywistością nie jest, obraz powinien się rozmazać. Tak przeważnie było. Teraz musiało mnie coś blokować, tylko jeszcze nie wiedziałem co.
            Spojrzałem na moje poharatane ręce i wtedy też przyuważyłem czerwoną wstążeczkę, z którą ostatnio się nie rozstawałem prawie w ogóle. Rozwiązanie zaczęło kwitnąć w mojej głowie i powoli kolejne puzzle układanki zaczęły wypełniać brakujące luki.
            Usilnie chciałem coś zmienić w otoczeniu, tak samo jak pozbyć się rany na ramieniu, acz wszystko wciąż pozostawało bez zmian. Chyba nie potrafiłem. Albo targały mną tak mocne emocje, że nie potrafiłem się skupić. Krajobraz ani drgnął, wprowadzając mnie w konkluzję, iż będę musiał poświęcić znacznie więcej czasu i wysiłku na władanie moim snem.
            W dalszym zaś ciągu nie pojmowałem, jakim sposobem sny mają mi pomóc w poznaniu na nowo Luhana. Bo domyśliłem się, iż wstążeczka jednak jakąś moc posiadała… I właśnie spełniła moje marzenie. A raczej je spełnia. Chyba.
            Westchnąłem ciężko i obolały ruszyłem dalej. Byłem ciekawy co też sobie sam przygotowałem w śnie, dalej będąc nieco zdenerwowanym, że w żaden sposób nie mogę sobie ułatwić zadanie. A wkurzony byłem jeszcze mocniej, bo nie mogłem wydostać się ani ze snu, ani nawet z tego głupiego, parkowego labiryntu.
            - Sehun, puść mnie.
            Zmarszczyłem brwi, przyglądając się mu sceptycznie. Posłusznie puściłem jego dłoń i wetknąłem ręce do kieszeni spodni. Zacisnąłem mocno szczękę, próbując się opanować.
            - Czemu? Nie chcę się tak ciągle ukrywać – mruknąłem ponuro, kopiąc Bogu winny kamień, który zawieruszył się niewiadomo skąd na miejskim chodniku znajdującym się niemalże w samym centrum Seulu. Dmuchnąłem na wchodzącą mi do oczy grzywkę, nie uraczając swojego chłopaka choćby spojrzeniem.
            - Bo nie chcę, wszyscy się patrzą – odburknął i odwrócił głowę w bok, udając zainteresowanie sklepowymi wystawami.
            - Od kiedy tak się przejmujesz ludźmi? – Chciałem wiedzieć. Bo naprawdę nie przypominałem sobie, by wcześniej aż tak miał na uwadze zdanie innych. – Nie mają nic do powiedzenia. Nie obchodzą mnie.
            - To świetnie – warknął, czym kompletnie wyprowadził mnie z równowagi. Przystanąłem i złapałem go za ramię, by po chwili odejść z nim trochę na bok.
            - Myślałem, że ci to nie przeszkadza. Nigdy nic nie wspominałeś. Nagle przeszkadza ci bycie gejem?
            - Ciszej. – Skrzywił się.
            - Nie. – Odparłem z mocą i ścisnąłem dwoma palcami kąciki oczu. Już otwierałem usta, acz zrezygnowałem wreszcie i jedynie machnąłem dłonią w powietrzu. Odwróciłem się od niego i żwawym krokiem ruszyłem dalej, nie czekając na Luhana. Naprawdę byłem zdenerwowany i zwyczajnie zażenowany. Nie rozumiałem, w czym tkwił cały problem. Kto by się przejmował tą armią bezimiennych ludzi?
            - Sehun… - Usłyszałem w pewnym momencie, ale nie odwróciłem. – Sehun, przepraszam…
            Moment później poczułem mokry pocałunek na policzku i to, jak jego palce wolno splatają się z moimi.
            - Teraz w lewo, Lulu – powiedziałem, cicho wzdychając i ściskając mocniej jego drobną dłoń.
      Potrząsnąłem głową, uwalniając się od kolejnego natłoku myśli. Tym razem starałem się jakoś powstrzymać ból, który ujawniał się przy przypominaniu sobie poszczególnych sytuacji i najlepiej jak to możliwe skupić się na odbieraniu subtelnych wskazówek. Zatrzymałem się, uświadamiając sobie, że ciągle szedłem przed siebie. Tym razem były trzy dróżki i czwarta, na której wciąż trwałem. Prawie jak miejsce skrzyżowanie, zupełnie niczym te z Seulu. Ruszyłem więc pewnie w lewą stronę. Widziałem już metalową bramę, która zwiastowała koniec parku; wyjście. Przyspieszyłem i odetchnąłem z ulgą. Wreszcie uwolnię się od… nastroju tego miejsca. A może i wreszcie się obudzę?


            Otworzyłem mosiężne wrota i postąpiłem pierwszy krok „na zewnątrz”. Moim oczom ukazał się ten sam kamienny mur, co na samym początku labiryntu. Nie ukrywam, że nie ucieszyłem się na jego widok. Znacznie bardziej wolałem otwarte przestrzenie, niż to kanciaste otoczenie, mimo że teraz przynajmniej wyraźnie widziałem, gdzie prowadzą korytarze. Ostrożnie ruszyłem w głąb jednego, o mało co nie potykając się o lekko wystające skały.
            Miałem odczucie, że powoli moja wędrówka się kończy, jednocześnie posiadając wrażenie, iż spotka mnie coś przykrego. Na końcu. Przecież tak jest zawsze. Westchnąłem głęboko, wchodząc w pierwsze lepsze ścieżki, zdając się jedynie na swoją niekiedy szwankującą intuicję. Prawo, prosto, lewo, prosto, prosto… Stop.
            Przekrzywiłem głowę na bok, przyglądając się ze sceptycyzmem dwom parom drzwi. Jak ja nienawidziłem wybierać. Praktycznie zawsze wybierałem źle, co następnie wpakowywało mnie w kłopoty. Warknąłem pod nosem i ruszyłem do drzwi po mojej prawicy. Ostrożnie nacisnąłem klamkę, która ustąpiła niemalże od razu, bez zbędnych ceregieli. Zawiasy nawet nie zaskrzypiały. Coś było bardzo nie na miejscu.
            Wychyliłem się zza drzwi i zaglądnąłem do środka. Ze zdziwieniem zarejestrowałem, iż znalazłem się na… dachu. Poznałem go niemalże od razu, spotykaliśmy się tu z Luhanem, gdy ten chodził jeszcze do szkoły. Bo był to w istocie szkolny dach. Niewielki, otoczony prowizoryczną barierką. Mimo to lubiliśmy to miejsca, a ja wręcz uwielbiałem. Zdumiałem się jeszcze mocniej, gdy ujrzałem Luhana siedzącego na betonie i opierającego się o ów barierkę. Patrzył w moją stronę, ale nie na mnie. Pomachałem dłonią – wciąż nic. Nie widział mnie. Nie istniałem w tym wspomnieniu. Istniał inny Sehun, obecnie opierający się o metalowe drążki. Był wyraźnie zdenerwowany, Lulu też nie wyglądał na spokojnego.
            Zacząłem się wycofywać z powrotem, czując znajome zawroty głowy i już wiedząc, co ta scena będzie przedstawiać. Wzdrygnąłem się, gdy moje plecy zetknęły się z zimną powierzchnią drzwi. Naparłem na klamkę, która jednak ani drgnęła. Jęknąłem zrezygnowany. Tego w szczególności nie chciałem pamiętać… Tego wspomnienia wyzbyłem się jako pierwszego.
            - Jak mogłeś mi to zrobić? – powiedziała moja projekcja pełnym żalu głosem do siedzącego na ziemi Luhana, który nerwowo zagryzał dolną wargę. – Czemu?
            - Sehun, ile razy mam powtarzać…
            - Widziałem was – powiedział wyżej wspomniany, kolejny raz przerywając blondynowi. Uklęknął przy nim, wręcz świdrując go spojrzeniem ciemnych oczu.
            - To, co widzisz, nie zawsze jest takie jasne. – Zacisnął dłonie w pięści i oparł skroń o swoje kolana, wciąż mając twarz skierowaną na szatyna.
            - To wyglądało zdecydowanie jednoznacznie! – warknął i zaplótł ręce na klatce piersiowej, przyglądając się jasnowłosemu groźnie, a ten wręcz skulił się pod naporem tego wejrzenia. – Do tego z nim! Już ci nie wystarczam, czy co?
            - Mówię, że cię nie zdradziłem, tak?! Nie zrobiłbym tego, do cholery! – krzyknął Lulu, odrywając plecy od barierki i patrząc z determinacją na Sehuna.
            Ja zaś zakryłem wtedy szczelnie oczy, byleby nie widzieć tego, czego tak okropnie wstydzę się po dziś dzień. Kłucie w sercu znów wróciło, tym razem ze zdwojoną siłą, bo atakowane poczuciem winy. Przywarłem mocniej do drzwi za sobą, kiedy wśród delikatnej ciszy rozległ się cichy plask, który dla mnie brzmiał i tak nad wyraz głośno. Huczał mi w uszach. Był nie do zniesienia.
            Ostrożnie odsunąłem dłonie od oczu i zerknąłem w stronie swojej postaci i Luhana. Ten drugi trzymał się za zaczerwieniony policzek i przyglądał się ówczesnemu mi z lekko rozdziawioną buzią. Poczułem łzy pod powiekami, które wkrótce popłynęły po moich policzkach. Spoglądałem na drugiego Sehuna ze złością, tak naprawdę ze złością do samego siebie, bo wtedy zachowałem się jak prawdziwy dureń. Skończony dupek.
            Luhan wrócił na swoje miejsce niepewnie, nie odzywając się ni słowem i po prostu chowając swój zdziwiony wyraz twarzy między kolanami. A ja?
            Ja powinienem wtedy pochylić się nad nim, powiedzieć, że mu wierzę, bo rzeczywiście Lulu mnie nie zdradził. Powinienem całkiem mu zaufać i nie wątpić w jego słowa, bo był jedną z niewielu osób, które zachowywały się względem mnie zupełnie szczerze. Powinienem przytulić go do siebie i wysłuchać tego, co ma mi do powiedzenia i powinienem zrozumieć, że to nie wyszło z jego winy i gdyby mógł, to by do tego nie dopuścił.
            A co zrobiłem? Uderzyłem go w twarz, wstałem i odszedłem. Tchórzliwie. Nie przeprosiłem, nie wysłuchałem, po prostu zwiałem, bo moja chora duma podpowiadała mi, że przecież „nie mogę pozwolić się tak traktować”.
            Z moich policzków popłynęły kolejne łzy i nawet to, że mocno zasklepiłem powiek, nie pomogło zatamować potok słonych, kryształowych kropel.
            Wstałem po omacku i, tak jak się spodziewałem, po otwarciu oczu byłem z powrotem w ponurym labiryncie, który w tej chwili dobił mnie całkowicie. Łzy niemo spływały po moich policzkach i wtedy postanowiłem, że za wszelką cenę zdobędę w sobie siłę, by Luhana zatrzymać przy sobie. Oparłem się ramieniem o chłodną, kamienną ścianę, skupiając całą swoją uwagę na labiryncie.
            To mój sen. Wiem, gdzie iść. Mogę nawet zburzyć to wszystko, wysłać w cholerę, bo to MOJE. Kolejny spazm płaczu wstrząsnął moim ciałem i wtedy także ściana obok mnie runęła z hukiem. Zamglonym spojrzeniem zerknąłem w tamtą stronę.
            Środek labiryntu, samo centrum. Taka mała nicość. Mgła, lekka, niebieska poświata. Niewielki skrawek ziemi. I postać.
            Drobna sylwetka, jasne, rozwiane włosy. Duże oczy.
            Luhan.
            Nie zastanawiając się wiele, puściłem się biegiem w jego stronę, mrużąc lekko powieki. Wiatr kuł mnie w oczy, drażnił wilgotne jeszcze po spotkaniu z jeziorem ciało, lecz tym postanowiłem się nie przejmować. Nogi uginały się pode mną i właściwie nie widziałem celu tego spotkania, ale po prostu biegłem. Bo uważałem, że tak trzeba.
            Byłem już bardzo blisko. Wyciągałem dłoń, by tknąć jego rękę. Naprawdę niewiele brakowało.
            Ale obudziłem się. Obraz się rozproszył, pozostawiając mnie z czarną dziurą zamiast serca.
~***~

Znoowu przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłam wcześniej. Szkoła mnie zabija, no i miałam okropny zanik weny, jak i chęci na pisanie. Ale groźby Uszati potrafią być bardzo mobilizujące. :D
Tak też zacznie się cykl fantastyczny. Większość Waszych przypuszczeń się nie sprawdziła (z czego jestem w sumie zadowolona, uda się nam Was zaskoczyć :D). Jak Wam się podoba? ^^

8 komentarzy

  1. Cudne, genialne, fantastyczne !! Serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Bardzo wczułam się w postać Sehuna. Naprawdę świetne :)) http://slowaukrytepodnutami.blogspot.co.uk/2013_04_01_archive.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Jongin taki skonsternowany xD Sehun to wie jak wypłoszyć przyjaciela xD Ta część ostatnia z labiryntem...piosenki które lecą mi nadal w tle zaskakująco dobrze pasowały do tego wszystkiego co się działo. Z zaskoczeniem nawet zauważyłam że po policzkach spływają mi zły a przecież...nic takiego przykrego się nie stało, prawda? Nie wiem to pewnie przez to że było tutaj tak sporo emocji. One bardzo na mnie oddziaływają i nagle zgrałam się z Sehunem stałam się Sehunem i jasna cholera jak on mógł zostawić Lulu?! T.T Jestem pod wrażeniem bo zazwyczaj nie przepadam za rozdziałami w których nie ma dialogów, zazwyczaj szybko mnie nudzą ale z tym tak nie było. To opowiadanie mnie nie nudzi. Jest takie zaskakująco inne ^^ Cieszę się że na nie trafiłam. życzę dużo wolnego czasu, powodzenia w szkole i jeszcze Wiem szkoła niszczy >.< Sama dobrze o tym wiem. Więc więcej weny! Hwaiting! ^^
    G.G

    OdpowiedzUsuń
  3. Popłakałam się!!!!!!!! Pięknie piszesz... ;( Świetnie! Weny!;p

    OdpowiedzUsuń
  4. Okay, powiem szczerze, że to było świetne. Osobiście nie jestem zwolenniczką opowiadań fantasy, chociaż jest kilka wyjątków, które regularnie czytam, ale to wasze opowiadanie jest serio świetne. Tego się nie spodziewałam. I fajne były te wizje (?) Sehuna, które mówiły mu, gdzie ma skręcić. Ale i tak najbardziej wstrząsnęła mną ta scena, w której Sehun uderzył Luhana. Jak on mógł? Ja bym się bała Luhana mocniej przytulić, bo mógłby się połamać czy coś O.O dobra, czuję, że komentarz jest bez sensu. Piszę go trochę na szybko, bo muszę wracać do nauki :c

    OdpowiedzUsuń
  5. No dobra, przyznam szczerze, że nie słuchałam oprawy muzycznej, jedyne co to gwałciłam riplej na piosence "Wolf". Muszę przyznać, że nie cierpię, kiedy coś się źle kończy, a tutaj jestem gotowa strajk robić i rzucać komuś coś na głowę, żeby kolejny rozdział był... szybko. Muszę dodać, że popłakałam się na scenie, kiedy Sehun się staczał :c Ale zgadzam się z komentarzem powyżej, jak można uderzyć Lulu?! o.o
    No ten... To kiedy następny? :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta muzyka mną zawładnęła *-* W sumie to zastanawiałam się, czy puszczać playlistę przy czytaniu, bo nigdy nie mogę się skupić, kiedy idzie jakiś podkład muzyczny. Zazwyczaj korzystam z linku do muzyki dopiero po przeczytaniu i wtedy wracam do odpowiedniego fragmentu, żeby jeszcze raz sobie dobrze wyobrazić odpowiednią sytuację. Ale tutaj zaryzykowałam, bo przypomniał mi się "Klejnot Jeziora" Uszati i Taemin grający na skrzypcach. Wtedy też miałam wrażenie, że wpadam w jakiś trans. Przepiękna melodia, tym razem pianino, ale tak idealnie pasowała do całego fragmentu snu Sehuna... O ile to był sen. Dziwne wizje, które go nawiedziły po tym, jak wypowiedział życzenie, trochę mnie zaniepokoiły, w dodatku ta ścieżka dźwiękowa, taka tajemnicza, a potem nagle smutna x.x I te "wspomnienia". Szczególnie to, w którym Sehun oskarżał Lulu o zdradę, miałam ochotę naprawdę nim potrząsnąć, ale z drugiej strony... Sama nie wie, co zrobiłabym na jego miejscu. Dodam jeszcze, że cały ten abstrakcyjny labirynt, w którym znalazł się Sehun przypominał mi trochę klimat "Alicji w Krainie Czarów". Może to przez mój spaczony mózg, ale to było niesamowite. Pojawiająca się na końcu "zjawa" Luhana i nagle koniec snu... Moje serce też rozpadło się w tej chwili na milion kawałków, ale tak coś przeczuwałam, że tak to się skończy. Wszystko, co dobre, kończy się za szybko, ale przecież to dopiero początek wątku fantasy, który notabene już kocham <3
    Wrócę jeszcze do początkowego fragmentu z Kaiem, tego bardziej przyziemnego. Jongin *u* Biedak, Sehun to wie, jak go rozdrażnić. SeKai wyczuwam. Nie przejmujcie się mną, zboczenie zawodowe. Kibicuję HunHanom, przynajmniej tu u Was *w*
    Czekam na kontynuację, jak zawsze z zapartym tchem. Jeszcze raz włączę sobie tą muzykę, bo jest taka idealna <3 Hwaiting w pisaniu, dużo weny, kochane :3

    OdpowiedzUsuń
  7. Napisałam ten komentarz wcześniej, ale nie chciał się wrzucić, więc dodaję teraz^^ (jak to dobrze, że zawsze kopiuję komentarze ^^)
    Wow O.o się zaczytałam O.o hahaha a teraz wreszcie mam czas na komentowanie^^ siedzę na polskim i słucham nudnego wywodu o baroku i Don Kichocie =.= ludzie ratujcie!! xD
    I tak sobie teraz myślę na temat Sixsth i dochodzę do wniosku, że to 1000 razy ciekawsze niż trzepnięty rycerz na wychudzonym koniu. Tak, dużo ciekawsze ;)
    A więc... wow. Od pierwszej chwili mnie zaciekawiło ^^ Pojawił się dziwny labirynt (który notabene kojarzył mi się trochę z tym z Harrego Pottera >.<) i Sehun próbujący się jakoś wydostać. Ciekawe były momenty, w których przypominał sobie poszczególne sytuacje z Lu. Te wskazówki były naprawdę... przemyślane? Nie wiem, jak to nazwać >.< W pewnych momentach naprawdę bałam się o Sehuna O.o Jestem ciekawa, czy branzoletka Lulu zadziałała podobnie? Może czegoś się dowiem w następnym? ^^
    Och... babka rozdaje karty pracy -.- a ja mam jeszcze kilka przemyśleń :( Ech... najwyżej napiszę o nich przy okazji następnego rozdziału ;)
    Pozdrawiam i życzę Wam obu weny ^^
    Całusy :*

    OdpowiedzUsuń
  8. TA DŁUGOŚĆ JEST POWALAJĄCA xD Miałam skomentować wczoraj w nocy, ale byłam padnięta bo nadrabiałam od 4 rozdziału ( a że są bardzo długie, to trochę to zajęło ;) ) i nie miałam już siły, więc od razu jak teraz przyszłam ze szkoły to się za to zabiorę. Zdecydowanie uwielbiam tutaj Kai'a, w 5 rozdziale Uszati śmiałam się do granic możliwości, i w tym teraz też z tymi współlokatorkami. Hunnie to niezłe ziółko, jak go zrobił gejem, przy dziewczynach, które najwidoczniej Kai chciał poderwać i jeszcze te "Sehun, ja pierdolę" xD Rozjebałaś system, że tak się wyrażę.
    Przejdźmy do części, w której sama się pogubiłam. Czytałam na wypadek dwa razy, bo się w niej nie odnajdywałam. Labirynt ? No,no nieźle. Wyglądało to jakby te słowa Lulu we wspomnieniach typu " Chodź w prawo, tam jest tak ładnie " pomagały mu jakoś mniej więcej wybrać kierunki drogi i to było super :)
    Czekam na CD z niecierpliwością , a i PS. DZIĘKUJĘ, TERAZ PRZEZ WAS MI CHODZĄ PIOSENKI EXO PO GŁOWIE xD
    Pozdrawiam i życzę wam dalszej weny ;**

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Szablon wykonany przez Tyler