(rozdział niesprawdzany, więc przepraszam bardzo za wszelakie błędy)
Resztkami woli powstrzymywałem się od tego, by nie spojrzeć na Kai’a z najlepszym jakim potrafię politowaniem i w ogóle żeby nie wybuchnąć niepotrzebnie złością. Ścisnąłem dwoma palcami kąciki oczu, patrząc na mojego przyjaciela względnie spokojnie.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – spytał, a ja wywróciłem oczy. Oczywiście, że
go słucham. Tak samo jak moi współlokatorzy, którzy przyglądali się nam z
ukosa, a w tym dwie dziewczyny – brunetka i szatynka. Jedna swoje błyszczące
oczka miała wlepione w Jongina, z czego chyba zdawał sobie sprawę i wydawał się
ogromnie z tego powodu zadowolony, a druga równie zachłannym wzrokiem
przyglądała się, cóż, mnie. Tyle że to na mnie nie robiło jakiegoś większego
wrażenia. Podparłem podbródek na nadgarstku, siedząc przy stoliku w naszej
prowizorycznej kuchni, w czasie gdy Kai stał nade mną, opierając się o blat.
- Jasne, Kai. I powtórzę ci po raz kolejny, że nigdzie nie idę – odparłem,
wzdychając. – Pójdź sobie sam na tą imprezę, jutro mam egzamin.
Dostałem się na naprawdę dobrą uczelnię, bo wreszcie wziąłem się do roboty. Kai
z kolei, jak to Kai, niezbyt palił się do nauki, więc można się domyślić, że
nie jesteśmy ani na jednym kierunku, ani nawet w jednym akademiku. Mimo to
przyjaźnimy się wciąż, czułem się do niego zbyt przywiązany, nawet do jego
niekiedy irytującego charakteru, by tak po prostu zerwać z nim kontakt. No i
nie można zapomnieć, że chłopak pomógł mi wtedy, kiedy go najbardziej
potrzebowałem. Miałem jednak nadzieję, że uszanuje moją decyzję i da mi się rozwinąć,
tymczasem stoi sobie w moim akademiku, w mojej kuchni, dyskretnie podrywa moją
współlokatorkę i próbuje mnie wyciągnąć do klubu. Teraz, o dwudziestej
trzeciej, gdy piję drugą kawę, by nie usnąć i wyuczyć się choćby
najważniejszych rzeczy na jutro. Kai prychnął, a ja uśmiechnąłem się uroczo.
- Kiedyś łatwiej było cię przekonać.
- A ciebie łatwiej zbyć.
Zmrużył oczy i oderwał dłoń od stołu, po czym usiadł po drugiej jego stronie na
drewnianym krzesełku, uprzednio zerknąwszy na dziewczynę i uśmiechając się do
niej, na co lekko odpowiedziała tym samym.
- Sehun, no proszę, samemu nie chce mi się iść – powiedział, a ja wyszczerzyłem
się pod nosem. Kątem oka spoglądnąłem na moje koleżanki, po czym wstałem i
pochyliłem się nad przyjacielem. Skoro nie chce odpuścić, trochę zrobię mu na
złość.
- Jak ci się nie chce, to zostaniesz ze mną, kochanie. – Szczególny nacisk
nałożyłem na ostatnie słowo i złożyłem na jego policzku pocałunek, oczywiście
wcześniej wyobrażając sobie, ze to ktoś inny niż Kai. Chwyciłem go za ramię i
zacząłem ciągnąć w stronę swojego pokoju, w międzyczasie rejestrując, jak
brunetka, wielbicielka Kai’a, odwraca wzrok i szepcze coś do swojej koleżanki.
Otworzyłem drzwi pomieszczenie i wepchnąłem tam nastolatka, uśmiechając się
szyderczo. Z lubością obserwowałem jego skonsternowaną twarz, która stopniowo
zmieniała wyraz na zdenerwowany. Zaplotłem ręce na klatce piersiowej i uniosłem
łuk brwiowy.
- Teraz to na pewno nie będę miał z kim pójść. – Jego twarz wykrzywiła się w
grymasie, gdy wierzchem dłoni ścierał buziaka ze swojego policzka. –
Wystarczyło powiedzieć „nie”, idioto.
- Najwidoczniej mnie nie słuchałeś za każdy razem, gdy mówiłem „nie” –
odparłem, podchodząc do łóżka i po chwili rozkładając się na nim wygodnie.
Chłopak zdecydował się umiejscowić na fotelu niedaleko biurka. Przekrzywiłem
głowę w jego stronę, krzyżując nogi ze sobą.
- Ostatnio jesteś niemożliwy, studia poprzewracały ci w tyłku – skwitował,
rozglądając się po pokoju i wzrok wreszcie zatrzymując na jednej z trzech
szufladek znajdujących się w biurku. Zignorowałem to, iż po momencie zaczął w
niej grzebać; w końcu nie dotyka moich rzeczy bez pytania nie pierwszy raz i z
pewnością nie ostatni.
- Jakoś nie narzekam – odpowiedziałem, ziewając i porzucając naukę na
najbliższą godzinę. Czyli w sumie Kai osiągnął swój jakże wspaniały cel.
Obróciłem się na bok tak, by widzieć go dokładnie. Ściągnąłem brwi widząc, że
jest niezwykle zainteresowany jakimś przedmiotem. Prawdę mówiąc trochę się
zaniepokoiłem; jak coś zaciekawiło Jongina w mojej szufladzie, to było źle.
- Co ty tam masz? – mruknąłem i podniosłem się do pozycji siedzącej, mając
wzrok wbity w jego dłonie. Brunet odwrócił się do mnie z wyciągniętym
ramieniem, pokazując mi swoje znalezisko.
- Po co ci takie dwie?
Bezmyślnie zerknąłem na swój nadgarstek ozdobiony czerwoną, lekko zniszczoną
wstążeczką, a następnie na tę, niemalże identyczną, którą Kai trzymał i
rozwarłem szeroko oczy. Zerwałem się na równe nogi, praktycznie od razu łapiąc
w dłonie szkarłatny materiał.
- Czyli ciągle ją miałem? – zadałem pytanie samemu sobie, w czasie gdy brunet
przyglądał się mi trochę zdezorientowany. Zamknąłem bransoletkę w ręce i na
powrót utkwiłem wzrok czarnych oczu w przyjacielu. – Ta jest, a raczej była,
Luhana. Kupiliśmy je jeszcze w Indiach. Myślałem, że się zgubiła albo że on ją
ma. Nawet nie wiem, co ona tu robi, nie przypominam sobie, by mi ją oddawał.
- Miałeś się pozbyć rzeczy związanych z Luhanem – zauważył, ostrożnie mi się
przypatrując. Machnąłem zbywająco dłonią i uśmiechnąłem się lekko.
- Wszystko w porządku, Kai – odpowiedziałem i miętosiłem jeszcze przez chwilę
sznureczek w dłoni, po czym umiejscowiłem go na szafce przy łóżku. – Nie jestem
z porcelany, nie rozbiję się tak szybko i z byle powodu.
Krótko kiwnął głową na moje słowa, a ja uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. To
najbardziej w nim lubiłem. Nie rozdrabniał spraw. Jak nie chciałem o czymś
rozmawiać, zawsze to szanował.
Co innego, kiedy chce mnie wyciągać na imprezy, jak teraz. Wtedy trochę z jego
szacunkiem gorzej.
Już miałem siadać z powrotem, gdy jego słowa zatrzymały mnie w połowie kroku.
- Spotkałem go ostatnio. Kazał cię pozdrowić.
- Naprawdę, gdzie? – zapytałem, w istocie wreszcie umiejscawiając się na
posłaniu. Podparłem się dłońmi za sobą, przenosząc ciężar ciała na ramiona.
Przyjemnie się poczułem, słysząc czego Luhan sobie zażyczył. Miło, że mimo
wszystko trochę mnie pamięta. Choć są to zaledwie strzępki wspomnień.
- Przy barze. Był z jakimś chłopakiem, który się do mnie kleił – zakomunikował,
uśmiechając się półgębkiem. Zaraz…
- Czekaj, ty się uśmiechasz? – Wyszczerzyłem zęby. – Spodobał ci się? Chłopak?
Zamrugał kilkakrotnie, co umocniło mnie w przekonaniu, iż brunet się zmieszał.
- Niee. – Pokręcił gwałtownie głową, na co mój wesoły wyraz twarzy pozostawał
niezmienny.
- Tego się nie spodziewałem… Kai i chłopak… - mruczałem cicho do siebie, na co
ten ściągał brwi w wyrazie dezaprobaty do moich przemyśleń. No tak, myśli
popełzły w trochę złym kierunku, to musiałem niestety przyznać. Po chwili
wyciągnąłem przed siebie rękę, wskazując na niego palcem. – Dlatego się tak
wkurzasz, jak robię z ciebie geja!
- Nieprawda! – Momentalnie uderzył mnie w ową rękę, na co uśmiechnąłem się
triumfalnie. Zacisnął mocniej szczękę, na co wskazywały wyraźniej zarysowane
kości policzkowe, i wstał z fotela, kierując się do wyjścia. – Lepiej pójdę, bo
zaczynasz wariować. Za dużo studiów.
Ruszyłem za nim, będąc niezwykle rozbawionym. Obserwowałem, jak zakłada buty i
bluzę na ramiona, bardzo dokładnie się starając, by na mnie nie spojrzeć.
Rozejrzałem się wokoło i napotkałem po raz kolejny dzisiaj wzrok moich
współlokatorek. Jongin wyprostował się i zaczął otwierać drzwi.
- Zadzwonię potem – burknął i przeszedł przez próg. Pomachałem mu dłonią i już
zamykałem z powrotem drzwi, kiedy naszła mnie pewna myśl.
- Do zobaczenia, kochanie! – krzyknąłem tak, że moi znajomi usłyszeli mnie na
sto procent, jak i nie połowa akademika. Zatrzasnąłem wejście pośpiesznie i po
chwili zaniosłem się szczerym śmiechem. Szczególnie z powodu jego odpowiedzi.
- Sehun, ja pierdolę!
* * *
Była gdzieś może godzina druga minut trzydzieści, gdy siedziałem po turecku na
łóżku, z rozwaloną kołdrą i równie rozwalonymi włosami. Wcześniej po prostu
przewracałem się z boku na bok, kompletnie nie mogąc zasnąć. Nie wiem, co było
powodem mojej bezsenności, bo nie ukrywam, że noc, taka jak teraz, nie zdarzyła
się pierwszy raz. Wkrótce poddałem się i zapaliłem małą lampkę znajdującą się
obok łóżka, która przez chwilę uniemożliwiła mi normalne widzenie. Gdy już
przyzwyczaiłem się do jasności, jaką okazało się wątłe światełko, momentalnie
skierowałem zmęczony wzrok na szafkę. Ująłem w dłoń karmazynową wstążkę,
pozwalając, by wspomnienia, dobre wspomnienia, napływały do mojej głowy. Po
chwili na moim obliczy wykwitł uśmiech, gdy przed oczyma niemalże widziałem
radosną twarz Luhana z okresu naszego wyjazdu. Nie żałowałem ani chwili i choć
wcześniej odczuwałem wątpliwości, teraz całkiem się ich wyzbywałem i
stwierdziłem, że to bardzo dobrze, iż Lulu przeżył. Ważne, żeby był szczęśliwy,
tak?
Pogładziłem aksamitny materiał, myśląc intensywnie nad pewną sprawą.
Zmarszczyłem brwi. Słowa pewnej hinduski miałem właściwie na końcu języka,
tylko coś blokowało mnie przed dokładnym ich przytoczeniem. To takie irytujące
uczucie! Moc, cel, marzenia…
Marzenia?
Te bransoletki
mają moc.
Niewiele brakuje, czułem to podświadomie. Wbiłem wzrok w kołdrę w
całkowitym skupieniu.
Dają
bezpieczeństwo. Dają siłę przy dążeniu do celu i spełniają marzenia, gdy
najbardziej czegoś potrzebujesz.
Jest. Zdaje się, że to wszystko. Cóż, z tym bezpieczeństwem nie do końca
wypaliło. Choć, fakt faktem, przeżyliśmy. Zmrużyłem oczy, okręcając sobie
wstążeczkę wokół palców. Marzenie, marzenie… Właściwie czemu by nie spróbować?
I tak wątpiłem, by to była prawda, lecz chyba byłem zbyt zmęczony, by spekulować
swoje poczynania. Zwilżyłem usta językiem i przysłoniłem oczy kurtyną powiek.
- Chcę znowu z nim być… - powiedziałem szeptem, ściskając mocno Bogu winną
bransoletkę, pokładając w niej niewytłumaczone nadzieje. – Cokolwiek, by
traktował mnie jak kiedyś.
Uśmiechnąłem się kwaśno i zwolniłem uścisk, zdając sobie sprawę, że wariuję.
Naprawdę nie lubiłem takich nocy. Myślałem za dużo i wyobrażałem sobie za dużo,
nie mówiąc już o wierzeniu w moce jakichś bransoletek kupionych za grosze w
indyjskiej budce. Westchnąłem cicho i ułożyłem się w łóżku, przykrywając kołdrą
po samą szyję. Pod palcami wciąż czułem jedwabną strukturę wstążki. Mając
przeświadczenie, że znowu pogrążam się w sobie – zasnąłem. Wreszcie.
* * *
soundtrack (najlepiej cała playlista)
Zamrugałem nerwowo, widząc rozlegający się przede mną popielaty mur z
niewielkimi ubytkami w niektórych miejscach. Poszczególne dziury wypełniały
zielone, gęste pnącza znajdujące zaczepienie na wystających skałach. Stałem
naprzeciwko wejścia do czegoś, co przypominało labirynt. Przejście wyglądało
jakby ktoś wysadzić je niewielką, acz skuteczną bombą – krawędzie były
niezwykle nierówne, gdzieniegdzie ostre i szpiczaste. Skrzywiłem się i
zerknąłem za siebie, po czym na mojej twarzy wykwitł jeszcze większy grymas,
gdy zarejestrowałem, że za plecami mam jedynie płaską, czarną skałę tak równą,
iż pomniejszona kilkakroć i odwrócona o dziewięćdziesiąt stopni mogłaby
stanowić prowizoryczny stół. Z niechęcią przeszedłem przez kamienny próg
najszybciej jak potrafiłem. Miejsce napawało mnie niepokojem, sprawiało, że
chciałem jak najszybciej się stąd wydostać. Drgnąłem niespokojnie, słysząc
dziwny dźwięk. Odwróciłem się i z lekko rozchylonymi ustami obserwowałem,
jak wejście samoistnie zasklepia się, leniwymi ruchami, raz po raz, wypełniając
powietrze między krawędziami drobnymi kamyczkami.
Wkrótce dotarło do mnie, że teraz nie ma już odwrotu. Nie mogę się cofnąć i
muszę dojść do końca labiryntu, choć pojęcia zielonego nie miałem w jakim celu.
Chociaż nie. Wiedziałem, po co idę. Podświadomie. Czułem, że robię dobrze, lecz
to uczucie było dziwne, obce i niezidentyfikowane. Niepewnie ruszyłem przed
siebie, wtykając dłonie do kieszeni granatowej bluzy, którą miałem na sobie.
Czułem, że robi mi się coraz zimniej, a dłonie zaczynają mi się delikatnie
trząść. Zastanawiałem się chwilę, czy to tylko z panującego chłodu, czy ze
zwykłego strachu, który pomimo względnego opanowania na twarzy odczuwałem.
Tylko przed kim ja udawałem? Przed sobą?
Pokręciłem głową z dezaprobatą, po czym spuściłem ją nieco, wpatrując się w
czubki swoich butów. Chciałem wiedzieć, gdzie teraz się znajduję, a
jednocześnie nie rozglądałem się dookoła, tylko gapiłem pod nogi. Jaka
hipokryzja. Prychnąłem pod nosem i przyśpieszyłem kroku, unosząc twarz ku
górze. I bardzo dobrze, że to zrobiłem, gdyż chwilę potem krzyk niemalże uwiązł
mi w gardle, w czasie kiedy oczy rejestrowały skalną ścianę zaledwie kilka
centymetrów od mojej twarzy. Zakląłem pod nosem i jednocześnie odetchnąłem z
ulgą, że jednak nie odbyłem tak bliskiego spotkania z twardymi kamieniami.
Wtedy też postanowiłem rozejrzeć się dookoła. I to, co zobaczyłem nie bardzo
mnie ucieszyło. Stałem właśnie na rozwidleniu dwóch dróżek, jednej w prawo,
drugiej w lewo, jak się można było domyślić. Prawa nie była już kamienna, a
wykonana z żywopłotu, przez co wydała mi się nieco przyjemniejsza,
delikatniejsza. Lewa przypominała tę, w której jeszcze stałem, myśląc, w którą
stronę się udać. Miałem dziwne przekonanie, że i tak prędzej, czy później
zabłądzę, przecież nie znałem planu labiryntu.
Postanowiłem wreszcie, iż udam się w lewo, zostając przy kanciastej scenerii.
Schyliłem się, by unieść drobny kamyk z podłogi i przytknąć go do ściany. Idąc,
rysowałem na niej długą ciągłą linię, tak też zaznaczając, który korytarz
przeszedłem. Stawiałem kolejny krok, gdy poczułem ukłucie wpierw w okolicy
karku, a potem dotkliwy, pulsujący ból w czaszce, który wdrążał się w mózg bez
litości. Obraz Luhana ukazał się na moich zamkniętych powiekach. Moment później
poczułem, jak kolana zderzają się z twardą posadzką, wysyłając kolejny bolesny
bodziec do neuronów. Ukryłem twarz w dłoniach, usilnie starając się nie wydać
żadnego odgłosu.
To było… dziwne. Widziałem coś, czego bardzo chciałem pozbyć się przez ubiegły
rok i uważałem, że względnie mi się to udało. Jedno ze wspomnień napływało do
mojej głowy i napływało, tworząc spójny obraz.
Łagodny wiatr i
park. Jesień. Złote liście, gdzieniegdzie niewielkie, bure kałuże. Ciepło
rozchodzące się po ciele od dłoni zamkniętej w jego ręce i schowanej w kieszeni
kurtki. Druga osoba subtelnie przylegająca do mnie. Uśmiech na ładnej,
delikatnej twarzy o wręcz dziewczęcych rysach. Głos, który jednak ani trochę nie
pasuje do aparycji, bo o wiele głębszy. Mówiący: „Powiedziałem rodzicom, nie
mają nic przeciwko. Chcą cię poznać.”
Moją twarz wykrzywił lekki uśmiech, czułem radość nawet teraz, która nieco
przyćmiła ból w tylnej części głowy. To było dobre wspomnienie, prawda? Wtedy
byłem niezwykle szczęśliwy, czułem się, jakbym mógł uczynić wszystko, byleby
być z Luhanem. Więc czemu to teraz tak bolało? Już pomijając pulsowanie w
czaszce i kolanach – po prostu kuło mnie serce dokładnie tak, jak ponad
dwanaście miesięcy temu. Poczułem nagle wyrzuty sumienia i jakby poczucie winy.
Poddałem się. Odpuściłem, a to była chyba najgorsza decyzja w moim życiu.
Zalała mnie nagła fala chęci, by naprawić swoje błędy. Nie wiedziałem, czy
podołam i coś podpowiadało mi, że jest już za późno. Nie mam pojęcia więc, skąd
wzięła się u mnie siła, iż wreszcie podniosłem się chwiejnie z ziemi,
zacisnąłem dłonie w pięści i stawiłem kolejny krok.
„Chodźmy teraz w prawo, tam jest tak ładnie…”
– rozbrzmiał łagodny głos w mojej głowie. W prawo?
Zrobiłem
gwałtowny zwrot i puściłem się biegiem z powrotem na rozwidlenie dróg i równie
szybko wtargnąłem do roślinnego korytarza, który ciągnął się prosto, a potem
skręcał w lewo.
Biegłem
tak spory kawałek czasu, z oczami wbitymi uważnie w drogę przed sobą, by nie
potknąć się o nic i „oberwać” od otoczenia. Dziwnym było to, że nie traciłem
sił, stawiałem następne kroki równie silnie, co na samym początku wędrówki,
jedyne co, to mój oddech przyśpieszył, aczkolwiek nie wiedziałem, czy to z
powodu wysiłku, czy zdenerwowania. Może obu rzeczy naraz?
Powoli
zwalniałem, zdając sobie sprawę, że coś się zmienia: powietrze staje się
wilgotniejsze, lekko duszne, uprzednio zielona trawa staje się jakby pozbawiona
pigmentu. Podniosłem oczy dopiero wtedy, kiedy koło mojego ramienia spadł
żółtawy, zeschnięty liść. Ze zdziwieniem spostrzegłem, że znajduję się w tym
samym miejscu, które przed chwilą widziałem we wspomnieniu. Z jednak różnicą,
że park był całkiem opustoszony, mimo wszystko różnił się nastrojowo od tego w
moich myślach.
Był
to po prostu kolejny odcinek labiryntu, acz o wiele przejrzystszy niż wcześniej,
gdyż ściany nie sięgały już dwóch metrów; w ogóle ich nie było. Dróżki
rozdzielane były tylko krawężnikami chodnika. I choć wcześniej usłyszałem
subtelną podpowiedź dotyczącą kierunku dalszej drogi, teraz nic nie
przychodziło mi na myśl. Byłem kompletnie zagubiony. Ruszyłem po prostu główną,
najszerszą ścieżką, nie będąc pewny dokąd zmierzam.
Wtem
zdałem sobie sprawę, że coś ciepłego znajduje się na moim lewym ramieniu.
Spojrzałem na nie zaniepokojony i rozwarłem trochę szerzej oczy, widząc pionowo
rozerwany materiał i długą bliznę na skórze, z której leniwie wydostawała się
szkarłatna stróżka owego „ciepła”. Ból dotarł do mojego mózgu dopiero teraz,
kiedy pomyślałem, że powinno mnie to
boleć, nie dlatego, że boli.
Zdarłem
ostatki rękawa postrzępionej bluzy i oplotłem na rozcięciu, by choć trochę
zatamować czerwonawy strumyczek krwi.
Zerknąłem
po raz kolejny na rękę, mając wrażenie, że widzę ją podwójnie. Zamrugałem
powiekami i poczułem, że mam coraz większe zawroty głowy, a żołądek wywraca
lekki koziołek w moich brzuchu. Nigdy nie lubiłem widoku krwi, a co dopiero jej
zapachu. Ciężkiego, metalicznego, tak bardzo sygnalizującego, że dzieje mi się
krzywda.
Przełknąłem
ślinę, kiedy przypomniałem sobie duszne powietrze strychu swojego domu i małą,
ostrą żyletkę, bo którą wtedy sięgnąłem tak desperacko i bezmyślnie. Zacisnąłem
mocno zęby, czując się słabiej niż nawet wtedy, lecz mimo to zacząłem biec
dalej, między gęstniejącą mgłą, wciąż szeroką dróżką. Biegłem, na ile pozwalał
mi wirujący przed oczyma obraz i ciężkość powiek, które chciały nieubłaganie
przykryć oczy. Biegłem dość szybko, by uciec z parku, tak mocno różniącego się
od mojego dobrego, ładnego wyobrażania tegoż miejsca.
I
pewnie biegłbym dalej, nie wiedząc, gdzie się kieruję, z bolącą ręką, bolącym
sercem i strachem w oczach, gdyby nie to, że pod nogami zabrakło mi gruntu i
mocno bijący organ podskoczył do samego gardła, jakby chciał wyrwać się z mojej
piersi i najlepiej umrzeć gdzieś z boku i po cichu, byle tylko mieć spokój.
Desperacko machnąłem rękami w powietrzu, mając nadzieję, że ręce znajdą jakieś
zaczepienie, lecz nic z tego. Znajdowałem się w przestrzeni może dwie sekundy,
choć miałem wrażenie, że to znacznie dłużej; prawie, jakby czas stanął w
miejscu.
Poczułem
dotkliwe zimno i zetknięcie się z gładką powierzchnią tafli wody. Jedyne, co
zdążyłem zrobić, to mocno zacisnąć powieki i zamknąć szczelnie usta. Ot,
odruch, chciałem się ratować, to naturalne. Każdy dąży to tego, by żyć, mimo iż
czasem uświadamiamy sobie to w obliczu śmierci.
Wolałbym
umieć oddychać pod wodą – przeszło mi przez myśl, gdy spokojna toń jeziora
otaczała mnie zewsząd. Skuliłem się w sobie tak, że czołem niemalże dotykałem
swoich kolan. Woda powinna wypychać mnie do góry, dlatego zacząłem panikować,
gdy tak się nie działo. Czułem, jak płuca domagają się coraz dotkliwiej o
powietrze, a ja nie mogłem ich życzenia spełnić. Nie mogąc dłużej wytrzymać,
otworzyłem usta, jak i oczy, i czekałem tylko aż zacznę krztusić się wodą.
Znowu
się zdziwiłem. Znów stało się to, co raczej niemożliwe w normalnym świecie. To
nie tak, że mogłem oddychać. Nie zmieniłem się w żadne wodne stworzenie, czy w
coś równie absurdalnego. Powietrze jakby przestało być moim priorytetem w tym
czasie. Stało się niepotrzebne.
W
ustach poczułem delikatny, słodki smak. Łagodnie wyprostowałem plecy, czując
się znacznie lepiej niż wcześniej. To był jeden z tych momentów, w których
czujesz, że powoli możesz umierać, bo nic cię nie czeka w życiu, a jednocześnie
jest ci dobrze i nie chcesz zmieniać tego błogiego stanu. Nie spodziewałem się,
że mogę poczuć się tak będąc w wodzie! Jednakże parę chwil później uświadomiłem
sobie, że myślę głupio. Czeka mnie w życiu jeszcze wiele, mogę dokonać
wszystkiego, jeśli bardzo będę tego pragnął. Musiałem się stąd wydostać, iść
dalej…
Kolejna
fala małego-wielkiego cierpienia rozlała się po mojej czaszce. Zupełnie jak
wtedy, gdy przyszło do mnie pierwsze wspomnienie. Chciałem głośno krzyknąć i w
istocie rozwarłem szeroko usta, acz bezwzględna toń nie pozwoliła na wydanie
jakiegokolwiek dźwięku, jakby zamroziła moje struny głosowe. Szarpnąłem ciałem,
kuląc się z powrotem i z siłą przykładając obie dłonie po obu stronach głowy,
na uszach.
Nie
wiem, co słyszałem przez ten krótki moment. Czy to był wrzask, czy też głośny,
rozdzierający pisk. A może przypominało to odgłos rozbijanego szkła? W każdym
bądź razie nie było to przyjemne.
Moim oczom ukazała się delikatna twarzyczka
Luhana i jego oczy patrzące wprost w moje. Subtelne, ledwo widoczne rumieńce
zdobiły jego policzki. Tym razem byłem na swoim miejscu, nie obserwowałem tego
biernie. Byłem tym samym Sehunem, co wcześniej, jednak to nie ja wykonywałem czynności.
Moja ręka uniosła się sama i umiejscowiła się na jego szyi, by po chwili z
czułością ją pogłaskać. Usta rozciągnąłem w szczerym, szerokim uśmiechu, widząc
jego nieco skonsternowaną minę. Powoli podniósł rękę i ułożył ją na mojej,
jednocześnie mrużąc ciemne oczy. Miałem wrażenie, że kłóci się ze sobą
wewnętrznie. Nie naciskałem na nic, nie chciałem go spłoszyć.
Z lekkością pociągnąłem go za sobą,
samemu cofając się do tyłu i siadając na miękkim łóżku. Kolejny mój ruch
sprawił, że Lulu osiadł na moich kolanach. Objąłem go w pasie, a jego dłonie
oplotły się wokół mojej szyi. Zaczepnie przesunąłem nosem po policzku blondyna,
by po chwili przesunąć po nim wargami, zaś na końcu połączyć usta z jego
ciepłymi ustami.
Musnąłem językiem wargi chłopaka,
czując coraz więcej przyjemnego ciepła w klatce piersiowej. Luhan powoli
odpowiedział na pieszczotę tym samym, lekko rozwierając usta tak, bym mógł
wtargnąć do środka.
Pocałunki z Luhanem to było to, dla
czego mogłem porzucić cały świat, byleby być z nim. Przesunąłem dłonią po jego
plecach od okolic nerek, kierując się do góry. On z kolei wplątał w moje włosy
swoje palce, przybliżając się mocniej i tym samym pogłębiając pocałunek.
Biło od niego takie słodkie,
niewinne ciepło. Coś, co rozczulało mnie do granic możliwości. Ułożywszy dłonie
po obu stronach jego boków, wolno wsunąłem je pod koszulkę, tym samym unosząc
ją do góry na kilka centymetrów. Ścisnąłem łagodnie skórę Lulu, w tym samym
momencie odczuwając mocniejsze wczepienie się palców w moje kosmyki.
Westchnąłem drżąco i uniosłem go z łatwością za biodra. Ułożyłem jego ciało na
łóżku, zawisając nad twarzą. Uklęknąłem nad nim, umiejscawiając kolana po obu
stronach talii.
Całowałem go coraz namiętniej,
odczuwając czające się w zakamarkach umysłu podniecenie. Dłońmi zaś zawędrowałem
nisko, po to, by unieść jego bluzkę znacznie wyżej. Złożyłem na brzuchu
delikatny pocałunek, jego boki pieszcząc dłońmi, a na włosach wciąż odczuwając
niesilne ciągnięcie.
Słyszałem jego nieco drżący oddech,
wydostający się poprzez rozchylone. Błyszczący wzrok miał wbity we mnie, taki
uważny i inteligentny jak zawsze. Odchyliłem się do tyłu, siadając na jego
biodrach. Umiejscowiłem ręce przy jego zapięciu spodni i w tym też momencie
utkwiłem w nim spojrzenie.
Wahał się, to było widać od razu.
Wróciłem dłońmi na talię chłopaka, wreszcie doczekawszy się reakcji. Luhan
ledwie pokręcił głową, a ja po prostu uśmiechnąłem się szeroko i nie
komentowałem jego decyzji. Zwyczajnie przylgnąłem do jego drobnego ciała,
ponownie całując te różane, miękkie, teraz nieco drżące wargi.
Wspomnienie skończyło się i
wtedy odczułem, iż znowu łaknę powietrza. Zacząłem prędko wierzgać nogami, jak
i rękami, by wydostać się jakoś na powierzchnię. Woda chyba postanowiła ze mną
współpracować, zaprzestając trzymania mnie w swoich mocnych objęciach.
Rozwarłem szeroko powieki i zadarłem głowę wysoko, szukając łapczywie choćby
jednego przebłysku światła. Ujrzawszy je – przyspieszyłem. Serce biło mi
strasznie i teraz byłem całkowicie pewny, że to sprawka wspomnienia. Było takie
żywe, rzeczywiste…
Wziąłem
ogromny haust powietrza, wreszcie przebijając taflę wody. Po chwili moje struny
głosowe odzyskały moc i krzyknąłem ile sił, i dopóki cała frustracja ze mnie
nie uleciała. Oczy mnie piekły i byłem zły, wręcz wściekły, że tak łatwo
zrezygnowałem z Luhana i naszego wspólnego życia.
Jakim
jestem idiotą!
Podpłynąłem
do brzegu. Ociężały uniosłem się, wychodząc na brzeg. Byłem całkiem przemoczony
oraz zmarznięty. Dłonie mi drżały, nogi ledwo utrzymywały w pionie. Zraniona
ręka zajęła się jeszcze ogromniejszym bólem. Czułem się trochę jak wrak
człowieka, porzucony na jakimś pustkowiu. Jestem sam, tutaj, w tym dziwnym
świecie i tam… Gdzie właściwie? Gdzie jestem? To prawdziwy świat? Na pewno nie,
to zupełnie niemożliwe… Miałem wrażenie, że znajduję się w jakimś durnym filmie
albo śnię okrutny koszmar, w którym jestem tak beznadziejny, że sam się nad
sobą użalam.
Stałem
w tym samym parku i dopiero teraz miałem okazję zobaczyć, że rzeczywiście
wbiegłem wprost do tego jeziora, bo byłem tak zaaprobowany biegiem, iż nie
zauważyłem zakrętu. Czy gdybym nie znalazł się na dnie tej sadzawki, to
wspomnienie nie napłynęłoby do mnie? Jakoś nie chciałem w to uwierzyć. Głupi,
głupi koszmar.
Czekaj…
Koszmar? Sen! Śniłem? Rozglądnąłem się gorączkowo po otoczeniu, które przecież
musiało być wymysłem mojej podświadomości. Jak mogłem wcześniej na to nie
wpaść?
I
skoro to MÓJ sen, powinienem robić z nim co tylko chcę… Prawda? Mogę panować
nad tym światem, mogę kreować to miejsce jak tylko zapragnę, teoretycznie mogę
się… obudzić. Czemu więc jeszcze śpię? Zwykle uświadomienie sobie, że
rzeczywistość rzeczywistością nie jest, obraz powinien się rozmazać. Tak
przeważnie było. Teraz musiało mnie coś blokować, tylko jeszcze nie wiedziałem
co.
Spojrzałem
na moje poharatane ręce i wtedy też przyuważyłem czerwoną wstążeczkę, z którą
ostatnio się nie rozstawałem prawie w ogóle. Rozwiązanie zaczęło kwitnąć w
mojej głowie i powoli kolejne puzzle układanki zaczęły wypełniać brakujące
luki.
Usilnie
chciałem coś zmienić w otoczeniu, tak samo jak pozbyć się rany na ramieniu, acz
wszystko wciąż pozostawało bez zmian. Chyba nie potrafiłem. Albo targały mną
tak mocne emocje, że nie potrafiłem się skupić. Krajobraz ani drgnął,
wprowadzając mnie w konkluzję, iż będę musiał poświęcić znacznie więcej czasu i
wysiłku na władanie moim snem.
W
dalszym zaś ciągu nie pojmowałem, jakim sposobem sny mają mi pomóc w poznaniu
na nowo Luhana. Bo domyśliłem się, iż wstążeczka jednak jakąś moc posiadała… I
właśnie spełniła moje marzenie. A raczej je spełnia.
Chyba.
Westchnąłem
ciężko i obolały ruszyłem dalej. Byłem ciekawy co też sobie sam przygotowałem w
śnie, dalej będąc nieco zdenerwowanym, że w żaden sposób nie mogę sobie ułatwić
zadanie. A wkurzony byłem jeszcze mocniej, bo nie mogłem wydostać się ani ze
snu, ani nawet z tego głupiego, parkowego labiryntu.
- Sehun, puść mnie.
Zmarszczyłem brwi, przyglądając się
mu sceptycznie. Posłusznie puściłem jego dłoń i wetknąłem ręce do kieszeni
spodni. Zacisnąłem mocno szczękę, próbując się opanować.
- Czemu? Nie chcę się tak ciągle
ukrywać – mruknąłem ponuro, kopiąc Bogu winny kamień, który zawieruszył się
niewiadomo skąd na miejskim chodniku znajdującym się niemalże w samym centrum
Seulu. Dmuchnąłem na wchodzącą mi do oczy grzywkę, nie uraczając swojego
chłopaka choćby spojrzeniem.
- Bo nie chcę, wszyscy się patrzą –
odburknął i odwrócił głowę w bok, udając zainteresowanie sklepowymi wystawami.
- Od kiedy tak się przejmujesz
ludźmi? – Chciałem wiedzieć. Bo naprawdę nie przypominałem sobie, by wcześniej
aż tak miał na uwadze zdanie innych. – Nie mają nic do powiedzenia. Nie
obchodzą mnie.
- To świetnie – warknął, czym
kompletnie wyprowadził mnie z równowagi. Przystanąłem i złapałem go za ramię,
by po chwili odejść z nim trochę na bok.
- Myślałem, że ci to nie
przeszkadza. Nigdy nic nie wspominałeś. Nagle przeszkadza ci bycie gejem?
- Ciszej. – Skrzywił się.
- Nie. – Odparłem z mocą i ścisnąłem
dwoma palcami kąciki oczu. Już otwierałem usta, acz zrezygnowałem wreszcie i
jedynie machnąłem dłonią w powietrzu. Odwróciłem się od niego i żwawym krokiem
ruszyłem dalej, nie czekając na Luhana. Naprawdę byłem zdenerwowany i
zwyczajnie zażenowany. Nie rozumiałem, w czym tkwił cały problem. Kto by się
przejmował tą armią bezimiennych ludzi?
- Sehun… - Usłyszałem w pewnym momencie,
ale nie odwróciłem. – Sehun, przepraszam…
Moment później poczułem mokry
pocałunek na policzku i to, jak jego palce wolno splatają się z moimi.
- Teraz w lewo, Lulu – powiedziałem,
cicho wzdychając i ściskając mocniej jego drobną dłoń.
Potrząsnąłem głową, uwalniając
się od kolejnego natłoku myśli. Tym razem starałem się jakoś powstrzymać ból,
który ujawniał się przy przypominaniu sobie poszczególnych sytuacji i najlepiej
jak to możliwe skupić się na odbieraniu subtelnych wskazówek. Zatrzymałem się,
uświadamiając sobie, że ciągle szedłem przed siebie. Tym razem były trzy dróżki
i czwarta, na której wciąż trwałem. Prawie jak miejsce skrzyżowanie, zupełnie
niczym te z Seulu. Ruszyłem więc pewnie w lewą stronę. Widziałem już metalową
bramę, która zwiastowała koniec parku; wyjście. Przyspieszyłem i odetchnąłem z
ulgą. Wreszcie uwolnię się od… nastroju tego miejsca. A może i wreszcie się
obudzę?
Otworzyłem
mosiężne wrota i postąpiłem pierwszy krok „na zewnątrz”. Moim oczom ukazał się
ten sam kamienny mur, co na samym początku labiryntu. Nie ukrywam, że nie
ucieszyłem się na jego widok. Znacznie bardziej wolałem otwarte przestrzenie,
niż to kanciaste otoczenie, mimo że teraz przynajmniej wyraźnie widziałem,
gdzie prowadzą korytarze. Ostrożnie ruszyłem w głąb jednego, o mało co nie
potykając się o lekko wystające skały.
Miałem
odczucie, że powoli moja wędrówka się kończy, jednocześnie posiadając wrażenie,
iż spotka mnie coś przykrego. Na końcu. Przecież tak jest zawsze. Westchnąłem głęboko,
wchodząc w pierwsze lepsze ścieżki, zdając się jedynie na swoją niekiedy
szwankującą intuicję. Prawo, prosto, lewo, prosto, prosto… Stop.
Przekrzywiłem
głowę na bok, przyglądając się ze sceptycyzmem dwom parom drzwi. Jak ja
nienawidziłem wybierać. Praktycznie zawsze wybierałem źle, co następnie
wpakowywało mnie w kłopoty. Warknąłem pod nosem i ruszyłem do drzwi po mojej
prawicy. Ostrożnie nacisnąłem klamkę, która ustąpiła niemalże od razu, bez
zbędnych ceregieli. Zawiasy nawet nie zaskrzypiały. Coś było bardzo nie na
miejscu.
Wychyliłem
się zza drzwi i zaglądnąłem do środka. Ze zdziwieniem zarejestrowałem, iż
znalazłem się na… dachu. Poznałem go niemalże od razu, spotykaliśmy się tu z
Luhanem, gdy ten chodził jeszcze do szkoły. Bo był to w istocie szkolny dach.
Niewielki, otoczony prowizoryczną barierką. Mimo to lubiliśmy to miejsca, a ja
wręcz uwielbiałem. Zdumiałem się jeszcze mocniej, gdy ujrzałem Luhana
siedzącego na betonie i opierającego się o ów barierkę. Patrzył w moją stronę,
ale nie na mnie. Pomachałem dłonią – wciąż nic. Nie widział mnie. Nie istniałem
w tym wspomnieniu. Istniał inny
Sehun, obecnie opierający się o metalowe drążki. Był wyraźnie zdenerwowany,
Lulu też nie wyglądał na spokojnego.
Zacząłem
się wycofywać z powrotem, czując znajome zawroty głowy i już wiedząc, co ta scena
będzie przedstawiać. Wzdrygnąłem się, gdy moje plecy zetknęły się z zimną
powierzchnią drzwi. Naparłem na klamkę, która jednak ani drgnęła. Jęknąłem
zrezygnowany. Tego w szczególności nie chciałem pamiętać… Tego wspomnienia
wyzbyłem się jako pierwszego.
- Jak mogłeś mi to zrobić? – powiedziała moja
projekcja pełnym żalu głosem do siedzącego na ziemi Luhana, który nerwowo
zagryzał dolną wargę. – Czemu?
- Sehun, ile razy mam powtarzać…
- Widziałem was – powiedział wyżej
wspomniany, kolejny raz przerywając blondynowi. Uklęknął przy nim, wręcz
świdrując go spojrzeniem ciemnych oczu.
- To, co widzisz, nie zawsze jest
takie jasne. – Zacisnął dłonie w pięści i oparł skroń o swoje kolana, wciąż
mając twarz skierowaną na szatyna.
- To wyglądało zdecydowanie
jednoznacznie! – warknął i zaplótł ręce na klatce piersiowej, przyglądając się
jasnowłosemu groźnie, a ten wręcz skulił się pod naporem tego wejrzenia. – Do tego
z nim! Już ci nie wystarczam, czy co?
- Mówię, że cię nie zdradziłem,
tak?! Nie zrobiłbym tego, do cholery! – krzyknął Lulu, odrywając plecy od
barierki i patrząc z determinacją na Sehuna.
Ja zaś zakryłem wtedy szczelnie
oczy, byleby nie widzieć tego, czego tak okropnie wstydzę się po dziś dzień.
Kłucie w sercu znów wróciło, tym razem ze zdwojoną siłą, bo atakowane poczuciem
winy. Przywarłem mocniej do drzwi za sobą, kiedy wśród delikatnej ciszy rozległ
się cichy plask, który dla mnie brzmiał i tak nad wyraz głośno. Huczał mi w
uszach. Był nie do zniesienia.
Ostrożnie odsunąłem dłonie od oczu i
zerknąłem w stronie swojej postaci i Luhana. Ten drugi trzymał się za
zaczerwieniony policzek i przyglądał się ówczesnemu mi z lekko rozdziawioną
buzią. Poczułem łzy pod powiekami, które wkrótce popłynęły po moich policzkach.
Spoglądałem na drugiego Sehuna ze złością, tak naprawdę ze złością do samego
siebie, bo wtedy zachowałem się jak prawdziwy dureń. Skończony dupek.
Luhan wrócił na swoje miejsce
niepewnie, nie odzywając się ni słowem i po prostu chowając swój zdziwiony
wyraz twarzy między kolanami. A ja?
Ja powinienem wtedy pochylić się nad
nim, powiedzieć, że mu wierzę, bo rzeczywiście Lulu mnie nie zdradził.
Powinienem całkiem mu zaufać i nie wątpić w jego słowa, bo był jedną z niewielu
osób, które zachowywały się względem mnie zupełnie szczerze. Powinienem
przytulić go do siebie i wysłuchać tego, co ma mi do powiedzenia i powinienem
zrozumieć, że to nie wyszło z jego winy i gdyby mógł, to by do tego nie
dopuścił.
A co zrobiłem? Uderzyłem go w twarz,
wstałem i odszedłem. Tchórzliwie. Nie przeprosiłem, nie wysłuchałem, po prostu
zwiałem, bo moja chora duma podpowiadała mi, że przecież „nie mogę pozwolić się
tak traktować”.
Z moich policzków popłynęły kolejne
łzy i nawet to, że mocno zasklepiłem powiek, nie pomogło zatamować potok
słonych, kryształowych kropel.
Wstałem po omacku i, tak jak się
spodziewałem, po otwarciu oczu byłem z powrotem w ponurym labiryncie, który w
tej chwili dobił mnie całkowicie. Łzy niemo spływały po moich policzkach i
wtedy postanowiłem, że za wszelką cenę zdobędę w sobie siłę, by Luhana
zatrzymać przy sobie. Oparłem się ramieniem o chłodną, kamienną ścianę,
skupiając całą swoją uwagę na labiryncie.
To
mój sen. Wiem, gdzie iść. Mogę nawet zburzyć to wszystko, wysłać w cholerę, bo
to MOJE. Kolejny spazm płaczu wstrząsnął moim ciałem i wtedy także ściana obok
mnie runęła z hukiem. Zamglonym spojrzeniem zerknąłem w tamtą stronę.
Środek
labiryntu, samo centrum. Taka mała nicość. Mgła, lekka, niebieska poświata.
Niewielki skrawek ziemi. I postać.
Drobna
sylwetka, jasne, rozwiane włosy. Duże oczy.
Luhan.
Nie
zastanawiając się wiele, puściłem się biegiem w jego stronę, mrużąc lekko
powieki. Wiatr kuł mnie w oczy, drażnił wilgotne jeszcze po spotkaniu z
jeziorem ciało, lecz tym postanowiłem się nie przejmować. Nogi uginały się pode
mną i właściwie nie widziałem celu tego spotkania, ale po prostu biegłem. Bo
uważałem, że tak trzeba.
Byłem
już bardzo blisko. Wyciągałem dłoń, by tknąć jego rękę. Naprawdę niewiele
brakowało.
Ale
obudziłem się. Obraz się rozproszył, pozostawiając mnie z czarną dziurą zamiast serca.
~***~
Znoowu
przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłam wcześniej. Szkoła mnie
zabija, no i miałam okropny zanik weny, jak i chęci na pisanie. Ale
groźby Uszati potrafią być bardzo mobilizujące. :D
Tak
też zacznie się cykl fantastyczny. Większość Waszych przypuszczeń się
nie sprawdziła (z czego jestem w sumie zadowolona, uda się nam Was
zaskoczyć :D). Jak Wam się podoba? ^^
Cudne, genialne, fantastyczne !! Serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Bardzo wczułam się w postać Sehuna. Naprawdę świetne :)) http://slowaukrytepodnutami.blogspot.co.uk/2013_04_01_archive.html
OdpowiedzUsuńBiedny Jongin taki skonsternowany xD Sehun to wie jak wypłoszyć przyjaciela xD Ta część ostatnia z labiryntem...piosenki które lecą mi nadal w tle zaskakująco dobrze pasowały do tego wszystkiego co się działo. Z zaskoczeniem nawet zauważyłam że po policzkach spływają mi zły a przecież...nic takiego przykrego się nie stało, prawda? Nie wiem to pewnie przez to że było tutaj tak sporo emocji. One bardzo na mnie oddziaływają i nagle zgrałam się z Sehunem stałam się Sehunem i jasna cholera jak on mógł zostawić Lulu?! T.T Jestem pod wrażeniem bo zazwyczaj nie przepadam za rozdziałami w których nie ma dialogów, zazwyczaj szybko mnie nudzą ale z tym tak nie było. To opowiadanie mnie nie nudzi. Jest takie zaskakująco inne ^^ Cieszę się że na nie trafiłam. życzę dużo wolnego czasu, powodzenia w szkole i jeszcze Wiem szkoła niszczy >.< Sama dobrze o tym wiem. Więc więcej weny! Hwaiting! ^^
OdpowiedzUsuńG.G
Popłakałam się!!!!!!!! Pięknie piszesz... ;( Świetnie! Weny!;p
OdpowiedzUsuńOkay, powiem szczerze, że to było świetne. Osobiście nie jestem zwolenniczką opowiadań fantasy, chociaż jest kilka wyjątków, które regularnie czytam, ale to wasze opowiadanie jest serio świetne. Tego się nie spodziewałam. I fajne były te wizje (?) Sehuna, które mówiły mu, gdzie ma skręcić. Ale i tak najbardziej wstrząsnęła mną ta scena, w której Sehun uderzył Luhana. Jak on mógł? Ja bym się bała Luhana mocniej przytulić, bo mógłby się połamać czy coś O.O dobra, czuję, że komentarz jest bez sensu. Piszę go trochę na szybko, bo muszę wracać do nauki :c
OdpowiedzUsuńNo dobra, przyznam szczerze, że nie słuchałam oprawy muzycznej, jedyne co to gwałciłam riplej na piosence "Wolf". Muszę przyznać, że nie cierpię, kiedy coś się źle kończy, a tutaj jestem gotowa strajk robić i rzucać komuś coś na głowę, żeby kolejny rozdział był... szybko. Muszę dodać, że popłakałam się na scenie, kiedy Sehun się staczał :c Ale zgadzam się z komentarzem powyżej, jak można uderzyć Lulu?! o.o
OdpowiedzUsuńNo ten... To kiedy następny? :D
Ta muzyka mną zawładnęła *-* W sumie to zastanawiałam się, czy puszczać playlistę przy czytaniu, bo nigdy nie mogę się skupić, kiedy idzie jakiś podkład muzyczny. Zazwyczaj korzystam z linku do muzyki dopiero po przeczytaniu i wtedy wracam do odpowiedniego fragmentu, żeby jeszcze raz sobie dobrze wyobrazić odpowiednią sytuację. Ale tutaj zaryzykowałam, bo przypomniał mi się "Klejnot Jeziora" Uszati i Taemin grający na skrzypcach. Wtedy też miałam wrażenie, że wpadam w jakiś trans. Przepiękna melodia, tym razem pianino, ale tak idealnie pasowała do całego fragmentu snu Sehuna... O ile to był sen. Dziwne wizje, które go nawiedziły po tym, jak wypowiedział życzenie, trochę mnie zaniepokoiły, w dodatku ta ścieżka dźwiękowa, taka tajemnicza, a potem nagle smutna x.x I te "wspomnienia". Szczególnie to, w którym Sehun oskarżał Lulu o zdradę, miałam ochotę naprawdę nim potrząsnąć, ale z drugiej strony... Sama nie wie, co zrobiłabym na jego miejscu. Dodam jeszcze, że cały ten abstrakcyjny labirynt, w którym znalazł się Sehun przypominał mi trochę klimat "Alicji w Krainie Czarów". Może to przez mój spaczony mózg, ale to było niesamowite. Pojawiająca się na końcu "zjawa" Luhana i nagle koniec snu... Moje serce też rozpadło się w tej chwili na milion kawałków, ale tak coś przeczuwałam, że tak to się skończy. Wszystko, co dobre, kończy się za szybko, ale przecież to dopiero początek wątku fantasy, który notabene już kocham <3
OdpowiedzUsuńWrócę jeszcze do początkowego fragmentu z Kaiem, tego bardziej przyziemnego. Jongin *u* Biedak, Sehun to wie, jak go rozdrażnić. SeKai wyczuwam. Nie przejmujcie się mną, zboczenie zawodowe. Kibicuję HunHanom, przynajmniej tu u Was *w*
Czekam na kontynuację, jak zawsze z zapartym tchem. Jeszcze raz włączę sobie tą muzykę, bo jest taka idealna <3 Hwaiting w pisaniu, dużo weny, kochane :3
Napisałam ten komentarz wcześniej, ale nie chciał się wrzucić, więc dodaję teraz^^ (jak to dobrze, że zawsze kopiuję komentarze ^^)
OdpowiedzUsuńWow O.o się zaczytałam O.o hahaha a teraz wreszcie mam czas na komentowanie^^ siedzę na polskim i słucham nudnego wywodu o baroku i Don Kichocie =.= ludzie ratujcie!! xD
I tak sobie teraz myślę na temat Sixsth i dochodzę do wniosku, że to 1000 razy ciekawsze niż trzepnięty rycerz na wychudzonym koniu. Tak, dużo ciekawsze ;)
A więc... wow. Od pierwszej chwili mnie zaciekawiło ^^ Pojawił się dziwny labirynt (który notabene kojarzył mi się trochę z tym z Harrego Pottera >.<) i Sehun próbujący się jakoś wydostać. Ciekawe były momenty, w których przypominał sobie poszczególne sytuacje z Lu. Te wskazówki były naprawdę... przemyślane? Nie wiem, jak to nazwać >.< W pewnych momentach naprawdę bałam się o Sehuna O.o Jestem ciekawa, czy branzoletka Lulu zadziałała podobnie? Może czegoś się dowiem w następnym? ^^
Och... babka rozdaje karty pracy -.- a ja mam jeszcze kilka przemyśleń :( Ech... najwyżej napiszę o nich przy okazji następnego rozdziału ;)
Pozdrawiam i życzę Wam obu weny ^^
Całusy :*
TA DŁUGOŚĆ JEST POWALAJĄCA xD Miałam skomentować wczoraj w nocy, ale byłam padnięta bo nadrabiałam od 4 rozdziału ( a że są bardzo długie, to trochę to zajęło ;) ) i nie miałam już siły, więc od razu jak teraz przyszłam ze szkoły to się za to zabiorę. Zdecydowanie uwielbiam tutaj Kai'a, w 5 rozdziale Uszati śmiałam się do granic możliwości, i w tym teraz też z tymi współlokatorkami. Hunnie to niezłe ziółko, jak go zrobił gejem, przy dziewczynach, które najwidoczniej Kai chciał poderwać i jeszcze te "Sehun, ja pierdolę" xD Rozjebałaś system, że tak się wyrażę.
OdpowiedzUsuńPrzejdźmy do części, w której sama się pogubiłam. Czytałam na wypadek dwa razy, bo się w niej nie odnajdywałam. Labirynt ? No,no nieźle. Wyglądało to jakby te słowa Lulu we wspomnieniach typu " Chodź w prawo, tam jest tak ładnie " pomagały mu jakoś mniej więcej wybrać kierunki drogi i to było super :)
Czekam na CD z niecierpliwością , a i PS. DZIĘKUJĘ, TERAZ PRZEZ WAS MI CHODZĄ PIOSENKI EXO PO GŁOWIE xD
Pozdrawiam i życzę wam dalszej weny ;**