Second

2 maj 2013

               - Luluuu – mruknąłem przeciągle, leżąc na plecach na jego przyjemnie miękkim łóżku. Co jakiś czas spoglądałem na jego szczupłą sylwetkę, gdy klęczał na podłodze przy szafie, szukając odpowiednich ubrań, które miał spakować na naszą wspólną podróż do Indii.
               Uśmiechnąłem się do sufitu, przypominając sobie poranek, w którym do Luhana zadzwonił ojciec z wiadomością o zapomnianych biletach. Choć w tamtej chwili byłem jeszcze nie do końca rozbudzony, ta informacja sprawiła, iż prawie spadłem z łóżka i tym razem nie było to spowodowane nadmiernym wierceniem się mojego chłopaka. Byłem szczerze zdziwiony i nie mogłem uwierzyć, że nadarzyła się taka wspaniała okazja, by spędzić z Luhanem trochę więcej czasu niż dotychczas. Lulu praktycznie przez cały ten tydzień, który minął, wypominał mi, jaką zabawną minę miałem. Ale co się dziwić? Niecodziennie można wygrać wakacje do Bombaju. I choć wyjazd miał trwać jedynie cztery dni, byliśmy podekscytowani jak nigdy.
               - Tak? – odparł, w tej chwili nieco roztargniony. Wyglądał przeuroczo – z tym skonsternowaniem na drobnej twarzy, wielkimi oczami wbitymi w szufladę znajdującą się przed nim i lekko rozwalonymi na wszystkie strony włosami.
               - Odpocznij trochę i chodź tutaj – powiedziałem, przyglądając się, jak pakuje do torby kilka koszulek złożonych w idealną kostkę. Uniósł na mnie oczy i zerknął krytycznie, ściągając usta w subtelny dzióbek.
                - Dopiero co zacząłem. – Westchnął cicho. – Nie wiem, co mam ze sobą zabrać… - przyznał, a ja wywróciłem na to stwierdzenie oczami. Nie rozumiałem w czym cały problem. Sam spakowałem się już wczoraj, biorąc najważniejsze rzeczy, czyli kilka ciuchów na przebranie, bieliznę, kosmetyczkę i przede wszystkim pieniądze. Poszło mi dość szybko. – Zresztą pomógłbyś mi, a nie tak leżysz. Jak ja nie wezmę wszystkich potrzebnych rzeczy, to nikt inny tego nie zrobi. Ty na pewno nie.
               Uniosłem wysoko brwi i nawet jeśli to jakkolwiek uraziło moją dumę – musiałem przyznać mu rację. To raczej Luhan był tym odpowiedzialnym i wolałem nie odbierać mu tej roli w naszym związku. Z głębokim westchnieniem wstałem z łóżka, powoli kierując kroki w jego stronę. Ukląkłem za nim, oplatając talię Lulu od strony pleców i przytulając się delikatnie do nich.
               - No tak, z tym się zgodzę – mruknąłem w zagłębienie jego szyi, na co prychnął cicho, ale poczułem, jak rozluźnia się i opiera o mój tors. – Masz wszystko z listy?
               Rozplotłem dłonie z uścisku, w jakim je trzymałem przez jakiś czas na brzuchu Lulu, i chwyciłem w nie w większości zapełnioną karteczkę, która leżała obok nóg chłopaka. Uniosłem ją trochę wyżej, tak byśmy mogli odczytać jej treść.
                - Tak. – Kiwnął głowę, łaskocząc mnie lekko w policzek swoimi jasnymi włosami. – Ale mam wrażenie, że czegoś zapomniałem.
               Ogarnąłem wzrokiem wszystkie punkty na liście i westchnąłem po raz kolejny. Było tam zapisane naprawdę dużo rzeczy; to, że miałby czegoś zapomnieć praktycznie graniczyło z cudem. Dmuchnąłem w jego obojczyk, po chwili też całując tamto miejsce. Chłopak poruszył się niespokojnie i podrapał mnie delikatnie w wierzch dłoni.
                - Rozpraszasz mnie, wiesz? – Naburmuszył się trochę, ale wiedziałem, że uległ. Słychać to było w jego głosie, który nie uzyskał takiego impetu, jakiego pewnie by chciał, żeby miał. Zaśmiałem się cicho. Odłożyłem karteczkę, a z jego rąk wyciągnąłem spodnie (swoją drogą te, które bardzo lubiłem, jak je nosił), kładąc na średniej wielkości stosik, po czym odwróciłem go twarzą do siebie.
               - Wiem – potwierdziłem rozbawiony zaraz przy jego ustach, które pocałowałem dwie sekundy później. Złączyłem ręce ze sobą w okolicy jego nerek.
               - Uhm – mruknął niezrozumiale, przytulając się trochę mocniej, gdy kąciki moich ust uniosły się wysoko. Kochałem go i całą jego uroczą aurę, którą wokół siebie roztaczał. Gdy się na mnie spojrzy albo po prostu pozna, wcale nie wyglądam, jakbym miał właśnie takie preferencje dotyczące swojego partnera. W ogóle nie wyglądam na geja, jak to kiedyś uznała moja znajoma z uczelni. A ja naprawdę nie zamieniłbym Luhana na kogokolwiek innego. Był po prostu idealny w swojej nieidealności. I w tym, jak słodko oddawał leniwe pocałunki w moje usta. Nigdy nie wyjdę z podziwu, jak ten potrafi mnie zmiękczyć już samą swoją obecnością.
               Oderwaliśmy się od siebie w momencie, gdy usłyszeliśmy podwójne pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy w  ich stronę i obserwowaliśmy, jak pojawia się w nich uśmiechnięta twarzyczka mojej „teściowej”. Uwielbiałem ją. Szczególnie wtedy, gdy na przywitanie po prostu przytulała mnie i całowała w policzek, prawie tak, jakbym również był jej synem. To było niezwykle miłe i wywoływało u mnie same pozytywne emocje. Na swoich rodziców nie mogłem narzekać, bo akceptowali nasz związek, lecz na pewno okazywali mniej aprobaty niż rodzina Lulu.
               - Chłopcy? Może przyjdziecie do nas? – zapytała, wędrując spojrzeniem między moją twarzą a tą należącą do mojego chłopaka. – W końcu już jutro wyjeżdżacie, znowu nie będziemy się widzieć.
               Na twarzy Luhana wykwitł piękny uśmiech, a ja nie miałem oporów, by także się uśmiechnąć. Wkrótce wstałem, ciągnąc za sobą chłopaka i pomagając podnieść się mu z podłogi.
               - Jasne, już idziemy – odparłem. Bo naprawdę lubiłem spędzać z nimi czas, a że Lulu miałem mieć wyłącznie dla siebie przez dziewięćdziesiąt sześć godzin, teraz mogłem bez żadnych wyrzutów sumienia – nie tylko moich, także Luhana – porozmawiać z jego rodzicami. (I nie oglądać naburmuszonej miny mojego chłopaka, bo „za mało czasu mu poświęcam”.)
               Coś może w tym było. Często zdarzało mi się wychodzić gdzieś, niekoniecznie go o tym informując, dlatego nieraz obrywałem po głowie albo po prostu karał mnie tym, że się do mnie nie odzywał. Co prawda nie trwało to zbyt długo, ale zawsze odczuwałem skutki braku jego obecności. Tęskniłem, w końcu był dla mnie najważniejszy.
               Spędziliśmy w domu jego rodziców naprawdę miłe popołudnie. Siedzieliśmy głównie na tarasie, gdyż pogoda była piękna. I choć pod wieczór robiło się nieco chłodniej, tym razem nie odczuwałem tego, mając Lulu przytulonego ciasno do mojego boku.
               Do domu wróciłem gdzieś koło godziny dwudziestej, uprzednio dość wylewnie żegnając się z moim partnerem, jak i jego rodzicami. Te kilka dni spędziłem ze swoją rodziną. Wakacje wreszcie zaczęły, tak też wyniosłem się z akademika na ten czas. Choć mama z początku nie była zadowolona naszym wyjazdem w tak odległe miejsce, zgodziła się wreszcie pod naporem próśb Luhana i moich, do tego pomogli nam także nieco pan i pani Xiao.
               Ale najbardziej marudny okazał się być Kai, mój wieloletni przyjaciel. Po pierwsze – narzekał, że zostawiam go od razu po zakończeniu roku, a po drugie - boczył się, że nie chcę go ze sobą wziąć. Już pomijając fakt, że nawet nie miałem takiej możliwości, jaką było załatwienie mu biletu - gdy tylko zerknąłem na wyraz twarzy Luhana, kiedy Jongin to mówił, odniosłem wrażenie, iż jeszcze trochę, a uśmierciłby go wzrokiem. Przy okazji też mnie, o ile bym się zgodził na jego towarzystwo.
            Choć i tak go tam nie chciałem. Pragnąłem spędzić te kilka dni tylko i wyłącznie z Lulu. No i oczywisty fakt, że Luhan nie przepada za Jonginem, dodatkowo wpłynął na mój tok myślenia.
               Kolejną przeszkodą była dorywcza praca Luhana. Szef na początku nie chciał dać mu urlopu, co niemało mnie zdenerwowało. Pracował jako kelner w pobliskiej restauracji chińskiej, do której pasował idealnie, zważywszy na jego aparycję, no i pochodzenie. Jednak zabronił mi do niej chodzić, stwierdzając, że „za bardzo go rozpraszam” i „menedżer wypomina mu, iż obsługuje mnie znacznie dokładniej, niż resztę klientów”. Nie miałem innego wyjścia, jak tego zakazu przestrzegać. Nie wybaczyłby mi, gdyby stracił przeze mnie pracę. Zresztą – sam czułbym się źle.
               Nie wiem, co sprawiło, iż wreszcie właściciel restauracji się zgodził (choć obstawiam, iż sporą rolę odegrał tu urok osobisty Lulu, a może to mnie się wystraszył? Lulu wspominał, że wyglądam trochę przerażająco w tej czarnej, ćwiekowanej przy ramionach, skórzanej kurtce, a nieraz to właśnie w niej przychodziłem, by spotkać się z nim po ukończeniu pracy), ale ucieszyłem się.
Nic nie mogło powstrzymać nas od tego wyjazdu.

* * *

                Następnego dnia panował istny chaos. Cały czas coś się działo, ale ja miałem wrażenie, że to jakoś mnie omija. Miałem w zwyczaju nie denerwować się niczym na zapas, a w szczególności tym, na co nie miałem wpływu. Dlatego też to chyba moi rodzice panikowali bardziej ode mnie. Ciągle zadawali mi pytania, często powtarzające się, a ja powoli traciłem cierpliwość. Przynajmniej mama przestała narzekać, że wybieram się tam z Luhanem, a nie z jakąś ładną dziewczyną. Szybko zbyłem ją słowami: Po co mi ładna dziewczyna, skoro mam ślicznego chłopaka. Nie powiedziała potem już nic na ten temat, ale byłem wręcz pewien, iż kiedyś znowu zacznie. Westchnąłem cicho, kiedy otwierałem bramę od swojego podwórka i kierowałem się do domu Luhana, uprzednio oczywiście żegnając się z rodzicielami. Mało wylewnie, bo mało, choć i tak wiedziałem, że będą się martwić.
                - Hunnie. – Wykrzywiłem się lekko, słysząc zdrobnienie swojego imienia, które pochwycił pewnego razu Lulu od swojej mamy. Trudno było mi stwierdzić, czy je lubiłem, czy też nie; zależało od sytuacji. Kai czasem robił mi na złość, używając go (nie tylko Luhanowi lubił dokuczać), więc głównie przez to miałem lekki uraz. Aczkolwiek gdy towarzyszył mu mokry pocałunek w policzek, zupełnie jak teraz, jakoś specjalnie nie oponowałem.
                - Cześć, skarbie – powiedziałem i objąłem go w pasie, jednocześnie całując czoło. – Jesteś gotowy?
                Potwierdził, kiwając głową. Uśmiechnął się delikatnie i zamknął drzwi, kiedy wszedłem do środka przytulnego domu rodziny Xiao. W salonie ukłoniłem się krótko jego rodzicom, co przyjęli z miłym uśmiechem na ustach.
                - Jeżeli jesteście gotowi, to jedźcie już. – Usłyszeliśmy opiekuńczy, choć trochę karcący głos mamy Luhana. – Jeszcze samolot wam odleci.
                Zaśmiałem się cicho, a po chwili zawtórował mi mój chłopak. Ta kobieta naprawdę wiedziała wszystko i również tyle miała pod kontrolą. To chyba właśnie po niej Luhan odziedziczył swoją dokładność. Zgodziliśmy się z nią, nie chcąc wchodzić w większe spekulacje, chociaż do odlotu mieliśmy jeszcze trochę czasu. Wkrótce jednak siedzieliśmy w aucie na tylnych siedzeniach. I właśnie w tamtym momencie zaczęło się sprawdzanie, czy wszystko zostało wzięte. Magia wyjazdów. I tak dopiero okaże się to, gdy będziemy w Indiach.
                Choć wtedy może być już trochę za późno.
                Przez drogę na lotnisko nie odzywaliśmy się do siebie za dużo. Każdy był pochłonięty swoimi myślami. Dlatego nim się obejrzałem, byliśmy na miejscu. Lulu lekko potrząsnął moim ramieniem – chyba musiałem trochę odpłynąć. Ocknąłem się i wysiedliśmy z pojazdu. Ująłem swój bagaż na kółkach za rączkę, a torbę Luhana przerzuciłem sobie przez ramię. Chłopak chwilę przyglądał mi się sceptycznie z tego powodu, trochę narzekając, że sam spokojnie dałby radę, ale mało się tym przejąłem.
                - Wiem, że dałbyś radę. – Westchnąłem w końcu, patrząc na niego kątem oka i prowadząc go w stronę budynku lotniska, by zgłosić odpowiednio oznaczony bagaż rejestrowy. Za nami szedł jeszcze jego ojciec, który przez kilkanaście minut będzie nam jeszcze służył za szofera. – Co nie zmienia faktu, że mogę je ponieść.
                Naburmuszył się lekko, a ja jedynie uśmiechałem się czule. Przy nim naprawdę byłem zupełnie innym człowiekiem. Lepszym człowiekiem.
                - Chyba tutaj się pożegnamy – rzekł pa Xiao swoim głębokim głosem, gdy doszliśmy do budynku lotniska. Zerknąłem w jego stronę i on także utkwił we mnie swoje ciemne spojrzenie. Nie było ono natarczywe, ani w żaden sposób złośliwe, ale mimo to przez moje plecy przeszły ciarki. Malutkie. Dzielnie utrzymywałem kontakt wzrokowy, a on w końcu westchnął i objął mnie „po męsku”, klepiąc po plecach. – Masz się nim opiekować, Sehun.
                - Oczywiście – odparłem niemalże od razu, doskonale zdając sobie sprawę, jaką odpowiedzialność biorę na barki. Mężczyzna odsunął się, po czym obaj skierowaliśmy głowy na Luhana, który prychnął dość głośno.
                - Chyba ja nim, tato – powiedział pewnie, na co wyszczerzyłem zęby i objąłem jasnowłosego w pasie. – Sekundy by tam beze mnie nie przeżył. Zgubiłby wszystko.
                - Jasne, Lulu. – Zaśmiał się jego ojciec, popychając nas w stronę stanowiska. Pomachaliśmy mu jeszcze, po czym zajęliśmy się wszystkimi rzeczami dotyczącymi biletów i samego już lotu. Nie była to moja pierwsza „podróż powietrzna”, więc wiedziałem, co robić. Luhan z kolei nie miał zielonego pojęcia, co robić, dlatego zrezygnowany uczepił się mojego ramienia i całkowicie zdał się na mnie. Wykrzywiłem wargi w wrednym uśmieszku, w czasie gdy staliśmy w kolejce do bramki, już tylko z niewielkim bagażem podręcznym, w którym umieściliśmy wszystkie najcenniejsze rzeczy.
                - Sekundy bym bez ciebie nie przeżył, co? – mruknąłem kpiąco, po czym dostałem dotkliwego kuksańca w bok. Zaśmiałem się, kompletnie rozbawiony, po czym cmoknąłem go w sam środek ust.
                Usłyszałem głośne chrząknięcie, którym uraczyła nas jakaś starsza kobieta. Ściągnąłem brwi, mierząc ją krytycznym spojrzeniem. Trochę „walczyła” ze mną, acz wkrótce poddała się i odwróciła wzrok, speszona.
                - Zabijasz tymi oczami – skwitował Lulu, który wyraźnie rozpogodził się. Ułożył ciepłą dłoń na moim policzku i naparł lekko tak, by twarz znajdowała się naprzeciwko tej należącej do niego.
                - I bardzo dobrze – powiedziałem, wywracając oczami, subtelnie wtulając polik w jego rękę.
                Następnie sprawdzili nas, przeszliśmy przez odprawę paszportową, a potem udaliśmy się we wskazane przez tabliczkę miejsce.
                I naprawdę byłem głupi twierdząc, że Luhan panikował już na lotnisku, gdyż to dopiero w samolocie jego nerwy sięgnęły zenitu. Zdecydowanie za bardzo się stresował i zbyt dużo mówił. Nie to, że jego głos mi przeszkadzał, nic z tym rzeczy, po prostu blondyn zupełnie gadał od rzeczy. I bardzo szybko. W końcu nałożyłem mu dłoń na usta, na co zmarszczył brwi.
                - Ciii, spokojnie, Lulu – powiedziałem cicho i po chwili wsunąłem mu między wargi gumę miętową. – Przy starcie mogą ci się lekko przytkać uszy, guma pomaga.
                - Ale ja mam lęk wysokości… - jęknął, mocniej wbijając się w fotel, ale posłusznie zaczął żuć. Pokręciłem nieznacznie głową, uśmiechając się do niego pokrzepiająco.

                Gdy głos z głośnika zakomunikował, iż niedługo startujemy i poprosił, by zapiąć pasy, zrobiłem to za niego, po chwili także zajmując się swoimi.
                - Zamknij oczy – mruknąłem miękko, a ten momentalnie złapał mnie za dłoń i skorzystał z rady. Pogładziłem uspokajająco kciukiem zewnętrzną stronę ręki chłopaka. Najgorsze zawsze było wzbijanie się w powietrze, a potem lądowanie. Sama podróż była raczej normalna, panowała jedynie lekka duchota, choć w gruncie rzeczy odbywała się raczej przyjemnie. Sczególnie, kiedy siedzi się w pierwszej klasie jak my w tej chwili; bilet obejmował bardziej ekskluzywny lot. Przez to na pokładzie było więcej miejsca, a obsługa jakaś przyjemniejsza.
                Poczułem charakterystyczne szarpnięcie w brzuchu, a ze strony Lulu mocniejsze uściśnięcie dłoni. Do moich uszu dotarł cichutki jęk, na który tylko uśmiechnąłem się, spoglądając na chłopcy, w tej chwili wyglądającego tak niewinnie i nieporadnie. Wciąż zaciskał powieki, nawet wtedy, gdy znaleźliśmy się wysoko nad ziemią, a ja rozpinałem mu pasy.
                - Było aż tak źle? – spytałem, śmiejąc się cicho. Luhan ściągnął usta, wykrzywiając je w dzióbek i obserwując mnie krytycznie. Czyli przybierał coś w rodzaju „formy obronnej”. Nie wiem po co, skoro nie naśmiewałem się z niego, a z nim. To znacząca różnica!
                - Było okropnie – wymruczał, odwracając wzrok ode mnie i kierując go na okno. Z początku nie przejąłem się tym. Dopiero, gdy zaobserwował, jak blednie, wpatrując się tępo w przestrzeń pod nami, delikatnie uszczypnąłem go w udo. Nie zareagował, więc wykonałem po raz drugi ten sam gest.
                - Luhan, nie patrz się tam – mruknąłem, wzdychając. – Po co siadałeś obok okna, skoro masz lęk wysokości? – chciałem wiedzieć, aczkolwiek nie otrzymałem odpowiedzi. Wkrótce ująłem jego rękę i pociągnąłem w swoją stronę. Chcąc, nie chcąc, chłopak wstał i po chwili pod naporem znalazł się na moich kolanach. – Słuchasz mnie w ogóle?
                Był chyba nieco zdziwiony i bardzo zdezorientowany, bo rozglądał się niespokojnie po pokładzie. Każdy jednak był zajęty sobą, więc mieliśmy trochę prywatności – kolejny plus lotu w pierwszej klasie.
                - Tak, słucham. – Westchnął głęboko i po chwili wtulił się we mnie, łącząc dłonie ze sobą na moich plecach. Oparł głowę na mojej klatce piersiowej. Po chwili poczułem krótki, czuły pocałunek w zagłębieniu szyi, przez co przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. 
                - Lot trochę potrwa – zacząłem, przyciągając go bliżej i obejmując mocniej w pasie. – Luluś, śpij.
                - Tylko nie Luluś! – warknął, wbijając we mnie wręcz mordercze spojrzenie. Uśmiechnąłem się szeroko, rozbawiony i ucałowałem jego wargi, jednocześnie gładząc uspokajająco talię.
                - Dobrze, dobrze, śpij.
                Mruknął coś jeszcze pod nosem, ale wiedziałem, że odpuścił. Położył głowę tam, gdzie wcześniej, a ja czułem, jak jego oddech z chwili na chwilę staje się bardziej miarowy.
                Po momencie i ja usnąłem. W końcu to miała być długa podróż.

* * *

                - Sehun. – Usłyszałem niewyraźnie, trwając jeszcze w stanie półsnu i z zamkniętymi powiekami. Czułem subtelny dotyk na swoich ciemnym włosach i coraz bardziej zacząłem się rozbudzać. Otworzyłem leniwie oczy, ujrzawszy kilka centymetrów przed sobą twarz Luhana, uśmiechającego się delikatnie. – No, wreszcie się obudziłeś.
                Chłopak siedział już na swoim siedzeniu, z założoną nogą na nogę. Z rozbawieniem zaobserwowałem, iż roleta okienka była zasłonięta. Przetarłem twarz dłońmi, cicho wzdychając. Żarówki paliły się, więc było jeszcze ciemno. A może już? Prawdę powiedziawszy straciłem orientację czasową.
                - Wiesz, która godzina? – spytałem, nieco ściszając głos, mając na uwadze śpiące przed nami małżeństwo z małym synem.
                - Koło czwartej nad ranem – odpowiedział mi równie cicho. – Niedługo będziemy na miejscu.
                Nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy usłyszałem te słowa. Czyli wreszcie mieliśmy rozpocząć naszą indyjską przygodę, razem, sami, w jednym hotelu, w jednym pokoju, jednym…
                - Lulu, śpimy razem? – zadałem pytanie, a ten zlustrował mnie spojrzeniem, jakby oceniał sytuację i rozważał bardziej moje słowa. Niezrażony tą bezwstydną obserwacją z jego strony, z lekkością przyglądałem się ciemnym tęczówkom. Zagryzł dolną wargę, pewnie zastanawiając się.
                Pewnie myślicie: czemu? Zadałem zwykłe pytanie.
                Otóż nie uprawialiśmy z Luhanem seksu. Tworzyliśmy parę opartą czysto na uczuciach.
                Próbowałem? Próbowałem. Udało mi się go przekonać? Nie. Zresztą nie było to dla mnie najważniejsze, osobiście uważałam, że tego typu stosunki są jedynie dodatkiem do całego pakietu związku. Mogliśmy ten dodatek przyjąć lub nie. Decyzję pozostawiłem jemu.
                - W jednym łóżku – odparł powoli. Czyli będziemy tylko spać. – Zobaczymy na miejscu.
                Uniosłem brwi ku górze, niemało zdziwiony takim obrotem spraw. Nie spodziewałem się tego. Spytałem raczej, znając już odpowiedź. Podniosłem rękę ku jego szyi i pogładziłem ją delikatnie, jednocześnie uśmiechając się do swojego chłopaka.
                - Jak nie, to nie – powiedziałem, na co ten zbliżył twarz do mojej i pocałował mnie najpierw w policzek, potem w usta. Cmoknął dwukrotnie, a z jego oblicza zniknęło wcześniej obecne skonfundowanie. Kiwnął lekko głową, po czym oparł ją o zagłówek.
                - Proszę zapiąć pasy, przygotowujemy się do lądowania. – Rozporządził głos stewardessy. Po pokładzie rozległ się cichy brzdęk metalowych końcówek pasów, by po momencie samolot znów ogarnęła cisza. Zerknąłem na Luhana – teraz był znacznie spokojniejszy niż wcześniej. Pewnie dlatego, że teraz wiedział, czego ma się spodziewać.
                Po chwili samolot wjeżdżał już na pas lądowania. Wreszcie, pomyślałem, czując coraz większe zdrętwienie w dolnych kończynach. Te kilkanaście godzin bezruchu było męczące, chociaż większość czasu przespaliśmy. Odpiąłem pasy i wstałem powoli, choć z początku nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Lulu powtórzył moją czynność i zachwiał się lekko. Złapałem go za boki, by przypadkiem mi się „nie uszkodził” jeszcze na samym wstępie.
                - Uważaj. – Uśmiechnąłem się do niego, przepuszczając przed siebie, żeby mieć na niego oko. Wyszliśmy z samolotu po drobnych schodkach. Różnicy temperatur między pomieszczeniem samolotu a powietrzem w Bombaju niewiele się różniły. Mimo to przeszły mnie delikatne ciarki, w czasie gdy Luhan przeciągał się, jednocześnie masując kark. Powoli przesunąłem po jego odcinku lędźwiowym, by potem objąć go w pasie jedną ręką, dłoń umiejscawiając na biodrze. Po chwili on włożył dłoń w tylną kieszonkę moich spodni. Te gesty były już jakby automatyczne. Chciałem mu okazać jak najwięcej czułości, nawet mimo mojego specyficznego charakteru. Przy nim mogłem sobie pozwolić na o wiele więcej, niż na przykład przy Jonginie. Po chwili milczenia ruszyliśmy, by odebrać bagaże, a potem już tylko skierować się do hotelu, położonego niedaleko od lotniska. Po załatwieniu wszystkich formalności, praktycznie od razu się tam udaliśmy.
                - Pięknie tutaj – szepnął w pewnym momencie, przerywając przyjemną ciszę. Podniosłem wzrok znad swoich sznurowanych butów po kostkę na niego, a potem zlustrowałem dokładnie całe otoczenie.
                Miał rację, było pięknie. Szczególnie wtedy, o piątej nad ranem, gdy słońce nieśmiało zaczęło dawać pierwsze, czerwonawe promyki. Mimo tak wczesnej pory miasto już żyło – z okien niektórych budynków spozierało światło, zupełnie jakby przez całą noc nikt go nie zgaszał. Może rzeczywiście tak było? Pomiędzy domami i zakładami prac wyrastały wysokie wieżowce. Czy wyższe niż te w Korei – trudno było określić. Z ziemi wszystko wydaje się równie ogromne. Pewnie gdyby nie fakt, że powieki mi się same zamykały (mimo kilkugodzinnego snu!), a pod Lulu dziwnie uginały się nogi, zostalibyśmy tu dłużej. Nawet po to, by podziwiać niezwykły miejski krajobraz.
                Przed nami powoli pojawiał się budynek czterogwiazdkowego hotelu. Musiałem przyznać, iż wygrana wycieczka była na naprawdę wysokim poziomie. Pierwsza klasa w samolocie, ekskluzywny hotel, w którym też mieliśmy mieć zapewnione trzy posiłki dziennie. Co prawda za wszelkie podróże po mieście, jak i zakup pamiątek musieliśmy płacić sami, ale to było raczej logiczne.
                Weszliśmy do hotelu przez wielkie, szklane drzwi. Udaliśmy się od razu w stronę recepcji, gdzie uśmiechem powitała nas ładna, młoda hinduska. Od razu było widać, iż różnimy się narodowościami. Jej oczy były skrojone na kształt migdałów, włosy ciemne, sięgające pasa, splecione w gruby warkocz, który teraz swobodnie zwisał na jej ramieniu. Skórę miała wręcz brązową w porównaniu z naszą, dużo bledszą. Gdy podawała Luhanowi kluczyki do pokoju, bransoletki na jej nadgarstku zabrzęczały przyjemnie. Coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, że to będzie prawdziwe zderzenie kulturowe.
                Mówiła całkiem zgrabnie po angielsku, dzięki czemu Lulu mógł bez problemu się z nią dogadać. W przeciwieństwie do mnie szybko uczył się języków. Naprawdę go dzięki temu podziwiałem. Oprócz swojego ojczystego, chińskiego języka i angielskiego potrafił jeszcze koreański (dzięki czemu w ogóle rozmawialiśmy, tak właściwie, gdyż z chińskiego umiałem tylko kilka zwrotów) i trochę japońskiego. Czasem czułem się trochę tępy przy nim, acz w gruncie rzeczy naprawdę się  cieszyłem, iż mam takiego zdolnego chłopaka.
                - Idziesz się myć pierwszy? – spytałem, gdy znajdowaliśmy się już w naszym tymczasowym mieszkaniu. Nie obyło się bez zwiedzenia wszystkich pomieszczeń, które były urządzone w ten specyficzny sposób. Miałem wrażenie, że na ścianach widzę te same wzorki, co na szalu kobiety z recepcji. Wszędzie dominował kolor czerwony, mieszany z ciepłymi, złotymi akcentami.
                - Tak, jeżeli nie masz nic przeciwko – odpowiedział, ruszając w stronę bagażu i po chwili wyciągając z niego piżamę i kosmetyczkę. Uśmiechnął się do mnie przez ramię, a ja prawie od razu go odwzajemniłem. Pokręciłem głową, opierając się o framugę drzwi od naszej sypialni. Lulu mijając mnie, pocałował jeszcze moją skroń, by po chwili zniknąć w łazience.
                Westchnąłem, wchodząc głębiej do pokoju. Zaśmiałem się sam do siebie, dostrzegając dwa spore łóżka. Gdy rodzice Luhana powiedzieli do biura podróży, że z biletów skorzysta dwójka chłopaków, pewnie nawet nie pomyśleli, że oboje są gejami, a nawet są w związku.
                Tak czy siak, wiadome było, że wykorzystamy tylko jedno z posłań, może niekoniecznie do tych intymniejszych spraw. Niemniej jednak lubiłem spać z Lulu, mimo iż czasem lubił się wiercić. Jakoś potrafiłem to znieść – to i jego zabójczy, k-popowy budzik, który zdążyłem nawet polubić – jeśli tylko rano widziałem go w kompletnym nieładzie, co przecież tak rzadko się zdarzało.
                Idąc śladem blondyna, wygrzebałem z walizki najpotrzebniejsze rzeczy, po czym zawędrowałem pod drzwi łazienki. Początkowo oparłem plecy o ścianę i splotłem ręce na piersi. Wraz z mijającymi minutami wylądowałem na ziemi ze zgiętymi  w kolanach nogami. Z krótkiego zamyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi i lekko zdziwione spojrzenie mojego chłopaka.
                - Coś długo, księżniczko. – Posłałem w jego stronę wredny uśmiech, wstając. Xiao dźgnął mnie w żebro z równie złośliwym wyrazem twarzy.
                - Oj, nie marudź – mruknął. – Bo będziesz spał na tym drugim łóżku, a nie ze mną
                Zamknąłem się więc. W końcu to był argument – pocisk. Widząc moją skonsternowaną minę zaśmiał się i uszczypnął w policzek, na co skrzywiłem się jeszcze bardziej.
                Przebiegła, urocza bestia.
                Czując, że tym razem przegrałem tę walkę, wszedłem do łazienki, by zmyć z siebie wszelkie brudy podróży.  
                Gdy skończyłem i udałem się do sypialni, Lulu leżał już w łóżku zakopany w pościeli. Rzuciłem ubrania na ziemię obok walizek, ignorując głos rozsądku, który podpowiadał, że jutro zostanę ochrzaniony za robienie niepotrzebnego bałaganu już pierwszego dnia. Wgramoliłem się na swoje miejsce i od razu przylgnąłem do swojej ulubionej przytulani, jaką był nie kto inny na Luhan. Przerzuciłem ramię przez jego pas, wtulając się w jego plecy. Po chwili poczułem, jak chłopak chwyta moją rękę w szczelny uścisk.
                - Dobranoc. – Usłyszałem szept.
                - O ile nocą można nazwać szóstą rano… - Zaśmiałem się cicho. – Dobranoc.

* * *

                Naprawdę nie miałem pojęcia skąd on brał tyle energii. Nie zachowywał się jak dziecko, ale siły i chęci do zwiedzania miał właśnie tyle, co niejeden dzieciak. W tym momencie ciągnął mnie w stronę sporego budynku, a mi nie pozostało nic innego, jak mocniej ściskać jego dłoń, by nie zgubić go w tym sporym tłumku. Na nic zdały się moje tłumaczenie, że z daleka lepiej zobaczymy całą misterną konstrukcję starej, wybudowanej jeszcze w XIX wieku stacji kolejowej. Luhan uparcie twierdził, że chce zobaczyć szczegóły, a najlepiej wejść do środka.
                Spaliśmy zaledwie cztery godziny i zaraz po zjedzeniu śniadania wybraliśmy się do miasta w celu zwiedzenia kilku miejsc. Indie różniły się niemalże wszystkim, począwszy od stylu budowli, kończąc na egzotycznych ubiorach tutejszych ludzi. W szczególności kobiet. Tamta dziewczyna w recepcji chyba tylko ze względu na swoją pracę nie miała na sobie długiej chusty, którą posiadało większość żeńskiego społeczeństwa tutaj.
                Choć znajdowaliśmy się niemalże w samym centrum, ulice były wąskie, tak samo jak wyłożone kostką chodniki. Samochody oczywiście były, choć w większości dominowały tutaj trójkołowe riksze. Jedną taką dziś zdecydowaliśmy się wybrać. To było coś nowego, ale muszę przyznać, że wolę podróże bardziej nowoczesnymi pojazdami – przynajmniej tak nie trzęsło. Dlatego gdy tylko wysiedliśmy, zarządziłem, iż wracamy pociągiem. Zdecydowanie. Zgodził się ze mną, Luhanowi też niezbyt się to podobało. Całe szczęście.
                Lulu spoglądał w górę, więc i ja podążyłem za jego spojrzeniem. Napotkałem wysokie, szpiczaste wieżyczki i z jedną, najokazalszą po środku. Gdyby rozglądnąć się dookoła, budynek miał jeszcze dwa skrzydła, wygięte tak, iż w jakiś sposób nas otaczał.
                - Chhatrapati Shivaji – powiedział Lulu swoim lekko chińskim akcentem, zerkając na jedną z broszurek, które wzięliśmy ze sobą wraz z mapą – żeby się nie zgubić w tym dużym mieście.
                - Wchodzimy do środka? – spytałem, uśmiechając się kącikami ust, spoglądając w roześmiane oczy chłopaka. Ten kiwnął ochoczo głową i pociągnął mnie po raz kolejny, tym razem w stronę szerokiego wejścia.
                Od razu przywitał nas chłód tego pomieszczenia wraz z lekkim podmuchem wiatru. Przyjąłem to z ulgą, bo słońce aż nazbyt dawało o sobie znać tam, na zewnątrz. Szliśmy kamienną, nieco połyskującą podłogą. Przez środek sufitu ciągnął się rząd dużych okien, przez co w stacji było naprawdę jasno. Po bokach trochę nachalnie reklamy informowały nas o przeróżnych, indyjskich produktach i promocjach ich dotyczących. Pomiędzy nimi znajdował się terminal z rozkładem pociągów, a pod tym wszystkim stali ludzie w kolejce do kas biletowych.
                - Ale tu ludzi – skwitował Lulu z lekko rozdziawionymi ustami, na co kiwnąłem głowę, zgadzając się z nim. W końcu to centrum transportu. Niemalże serce Bombaju.
                Zerknąłem w górę na uwieszony pod sufitem, na metalowej podporze dachu zegar, który wskazywał godzinę szesnastą.
                - Późno już – powiedziałem w jego stronę. – Nawet nie wiem, na czym zeszło nam sześć godzin.
                - Już szesnasta? – Uniósł brwi do góry, po czym położył dłoń na swoim brzuchu. – Zgłodniałem trochę. Zjemy na mieście?
                - Jasne. Na co masz ochotę? – spytałem, obejmując go jednym ramieniem za szyję i zaczynając prowadzić w stronę, z której przybyliśmy.
                - Na coś tutejszego – odpowiedział od razu, uśmiechając się ładnie. Po chwili objął mnie w talii. – Ale pewnie nie znasz żadnych barów, co?
                - Jasne, że znam, przecież jestem w Bombaju codziennie – rzekłem nieco sarkastycznie. – Nie martw się, pobłądzimy sobie trochę i w końcu coś znajdziemy. A jak nie, to zapytasz kogoś o drogę swoim powalającym angielskim.
                - Gdybyś trochę przykładał się na zajęciach, to też byś umiał się dogadać z obcokrajowcami – prychnął. Wywróciłem oczami i westchnąłem.
                - Ale mam ciebie – powiedziałem, przyciągając ramieniem jego głowę bliżej i całując jej czubek.
                - A jak mnie zabraknie, to co? – zadał pytanie, a ja przystanąłem, zatrzymując także i jego. Spojrzał na mnie lekko zdziwiony.
                - A wybierasz się gdzieś? – spytałem, chyba trochę zbyt poważnie. No cóż… trochę zdziwiło mnie jego zapytanie. To znaczy zdawałem sobie sprawę, że wszystko może się wydarzyć… ale nigdy nie zastanawiałem się nad tym, co by było gdybyśmy mieli zerwać ze sobą. Po prostu nie dopuszczałem takiej myśli do siebie. Była zbyt abstrakcyjna, jak na moje prostolinijne myślenie.
                Zamrugał kilkakrotnie powiekami i położył dłonie po obu stronach mojej szyi. Prawą dłonią poruszył, tym samym głaskając mnie subtelnie w tym miejscu.
                - Nie – odparł po chwili ciszy (która zdenerwowała mnie jak nigdy jeszcze). Niemal od razu odetchnąłem, a ten zaśmiał się cicho. – Byłem ciekawy twojej reakcji.
                - Luhan! – zawołałem oburzony, a on wyszczerzył się szerzej i pocałował mnie mocno w usta, otaczając ramionami moją szyję. Odpowiedziałem na ten gest, a jakże. Co miałem innego zrobić? Zresztą, nie miałem przecież nic przeciwko. Blondynek całował jak nikt inny; nie zawsze był taki niewinny na jakiego wyglądał.
                - No nie bądź zły – mruknął chwilę potem, chociaż już niepotrzebnie moim zdaniem. Udobruchał mnie i tak. Westchnąłem.
                - I tak jesteś wredny – odparłem, wsadzając mu palec wskazujący w żebro. Wzdrygnął się nieco, ale przetrzymał wyznaczoną przeze mnie „karę”. Skrzywił się tylko lekko.
                - Chodźmy coś zjeść – powtórzył.
                Takim sposobem dobiegł końcowi dzień pierwszy naszej wycieczki. A Vada* są naprawdę dobre. 


* Vada – przypominający kluski śląskie przysmak, wykonany z soczewicy i mąki i smażony w głębokim oleju. Podawany z sosem kokosowym lub sambar.

* * *

Stałem wpatrzony w ogromną, przezroczystą szybę, która jako jedyna oddzielała nas od wód Back Bay – zatoki wchodzącej w skład Morza Arabskiego. Luhan w skupieniu obserwował to, co się działo w podwodnym świecie Bombaju z prawą ręką na wcześniej wymienionej szybie. Jak wczoraj nie do końca podzielałem jego zachwyt nad historyczną stacją kolejową, tak dzisiaj w zupełności rozumiałem, dlaczego nie może oderwać wzroku od przeróżnych roślin i zwierząt.
            Oceanarium Taraporewala było chyba najpiękniejszym miejscem, jakie miałem okazję zobaczyć w swoim osiemnastoletnim życiu. W tym przekonaniu jeszcze bardziej utwierdził mnie niewielki, zapewne młody jeszcze żółw, przepływający przed naszymi oczami. Towarzyszyła mu spora ławica ryb o głębokim kolorze czerwonym. Płynęły szybko, acz było ich tak dużo, że z powodzeniem mogłem dostrzec szczegóły ich budowy – jak nie na jednej rybce, to na drugiej.
            Usłyszałem dźwięk robionego zdjęcia, a światło lampy błyskowej wyrwało mnie z tego chwilowego letargu. Zamrugałem oczyma, spoglądając na Luhana z wiadomym urządzeniem w dłoni, który obecnie uśmiechał się szeroko do monitora aparatu. Podszedłem bliżej, zaglądając mu przez ramię.
            - Ładnie wyglądasz, jak się nad czymś tak zastanawiasz – przyznał, cmokając mnie w policzek. Mimowolnie moje kąciki ust uniosły się do góry. Przytuliłem go od tyłu i ułożyłem podbródek na jego ramieniu, jednocześnie splatając dłonie na brzuchu blondyna. Ten ustawił aparat obiektywem w naszą stronę, uprzednio obracając moją twarz do swojej i składając na ustach delikatny pocałunek. Przymknąłem oczy, a przez powieki zauważyłem kolejny błysk migawki. Uśmiechnąłem się w jego usta, rozbawiony, choć jednocześnie ciekawy, jak zdjęcie wyszło. Znając Luhana, przegra je sobie na komórkę i ustawi taką tapetę.
            Chciał się odsunąć, ale zatrzymałem go przy sobie dłużej. Ostrożnie wyciągnąłem mu z dłoni urządzenie i położyłem ja na ławce, na której spoczywały także moja bluza i jego jeanasowa kamizelka. Naparłem na jego ramiona, zmuszając, by oparł się plecami o szklaną ścianę. Położyłem miękko dłoń na jego policzku, a w tym samym czasie poczułem ręce na swoich biodrach. Pocałowałem go nieco mocniej, kompletnie nie przejmując się osobą, która koło nas przechodziła. Słyszałem jedynie jej kroki, nie widziałem twarzy, która pewnie nie wyrażała zbyt pozytywnych emocji. Trudno.
            Przesunąłem językiem po wargach Luhana, sprawiając, że trochę je uchylił. Z zadowoleniem wsunąłem się do środka, pod dłonią czując ciepło, pewnie spowodowane rumieńcem chłopaka. Poruszyłem ustami, na co Lulu wreszcie odpowiedział tym samym.
            Lekko odepchnął mnie od siebie, oddychając jakoś ciężej. Ogarnąłem jego uroczą twarz, teraz przyozdobioną różanymi plamkami na obu policzkach. Napotykając moje spojrzenie, nieznacznie spuścił głowę, co chyba jeszcze bardziej mnie rozczuliło. Uśmiechnąłem się łagodnie, nie komentując – wiedziałem, że to by go speszyło i pewnie też trochę zdenerwowało. Nieraz mówił mi, że nie lubi swojej nieśmiałości. Osobiście uważałem, że to sprawiało, iż tak bardzo mnie oczarował. Nawet ta cecha składała się na jego niepowtarzalną osobowość, a ja potrzebowałem właśnie takiej delikatnej osoby. Odskoczni. Kogoś, kto trochę ubarwi moje życie, nawet czerwienią swoich policzków.
            - Kocham cię, Lulu – przypomniałem mu po raz kolejny, choć pewnie o tym wiedział. Wbił spojrzenie swoich czarnych oczu w moje, a ja miałem wrażenie, że w ich źrenicach tańczą wesołe iskierki.
            - A ja ciebie nie! – zaśmiał się, ale po chwili przyciągnął za koszulkę do kolejnego pocałunku.

* * *

- Wzięliśmy jakiś krem do opalania? – pytał Luhan, patrząc na mnie z dołu. Po chwili także usiadłem obok na kocu, który umieściliśmy na gorącym piasku Chowpatti Beach.
- Nie – odparłem, zawieszając wzrok na szczupłym brzuchu chłopaka, a następnie okalając spojrzeniem lekko umięśnione plecy. Prawdę powiedziawszy myśl o wzięciu kremu całkowicie wypadła mi z głowy.
- Mógłbyś się chociaż raz o to zatroszczyć – naburmuszył się nieco, wzdychając.
- Nic nie zaszkodzi, jak trochę się opalisz. I tak jesteś blady – powiedziałem, wciąż nie spuszczając wzroku z nagich ramion jasnowłosego.
- Po prostu mam taką skórę, no – ofuknął mnie. – A jak przesadzę to będę ci narzekać, że mnie piecze. Naprawdę tego chcesz?
Spojrzałem na niego uważnie, mając przeczucie, że nie żartuje. Luhanowi zdarzało się nawet dość często narzekać. Zdążyłem się do tego przyzwyczaić przez czas trwania naszego związku, ale wiedziałem, iż kiedy się wybitnie postara, może wywołać u mnie myśli dotyczące planu morderstwa. Cmoknąłem ustami.
- To może zaraz ci jakiś kupię – odpowiedziałem, stwierdzając, że to chyba najbezpieczniejsza odpowiedź, jaką mogłem teraz wymyślić. Lulu kiwnął głową, odwracając się do mnie tyłem i po momencie również kładąc się na brzuchu z zadowolonym uśmiechem.
Co z tego, że to ja byłem tym dominującym w związku, skoro i tak wystarczało kilka jego słów i spełniam niemalże każdą zachciankę tej męskiej księżniczki.
Wywróciłem oczyma, wstając z posłania. Schyliłem się jeszcze po portfel i rozpinaną, niebieską koszulę, którą narzuciłem sobie na ramiona. Oddaliłem się od Luhana, kierując w stronę stoisk umieszczonych bardziej przy mieście. Naprawdę miałem nikłe szanse, że znajdę tutaj coś takiego jak balsam z filtrem, ale nie zaszkodziło mi spróbować. W gorszym wypadku będę musiał pójść w głąb miasta (bardzo gorszym, bo nie chciało mi się iść tak daleko. Zresztą nie chciałem zostawiać Lulu samego). Moje nieme modlitwy zostały chyba jednak wysłuchane, bo zauważyłem niewielką, żółtą buteleczkę na jednym z prowizorycznych stołów. Za nim stał niski mężczyzna, który kompletnie nie wyglądał mi na hindusa. Raczej przypominał trochę urodą Luhana. Chińczyk?
Mimo tym przypuszczeniom zapytałem o cenę swoją łamaną angielszczyzną. Chwilę potem wracałem już ku mojemu kapryśnemu chłopakowi z tym nieszczęsnym kremem. Leżał dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej go zostawiłem. Głowę przykrył swoją koszulką, pewnie zdenerwowany dotkliwym ciepłem w kark. Uśmiechnąłem się złośliwie, formując misterny plan w głowie.
Cicho podszedłem bliżej, klękając obok koca. Ostrożnie umieściłem dłoń obok jego boku, po prawej stronie, a potem drugą po lewej. Nachyliłem się, praktycznie całkiem nakrywając go swoim torsem, na usta kierując na ucho.
- Jeszcze ktoś nas okradnie – szepnąłem, a on zerwał się gwałtownie, zdezorientowany i przestraszony nieco. Gdy rozbiegany wzrok utkwił we mnie, zmrużył oczy niebezpiecznie, oddychając szybciej. Jeżeli ktoś był kiedykolwiek ciekawy, jak wygląda naprawdę wkurzony chłopak z mordem w oczach, to chyba powinienem przedstawić mu Luhana. Wspomniany uderzył mnie naprawdę mocno, jak a jego możliwości, w ramię.
- Nie rób tak! – warknął przez zaciśnięte zęby, co obserwowałem z zadowoleniem.
- Nie złość się, skarbie. Teraz już zawsze będziemy pamiętać o kremach do opalania.
Uśmiechnąłem się grzecznie, podstawiając mu przed nos balsam, który wyrwał mi z ręki ze złością.

* * *

Przeciskaliśmy się przez niezwykle zapchane uliczki w tej nieco biedniejszej części miasta. Pomimo wielu zaniedbań i raczej niskim poziomie życia, to tutaj spotkaliśmy najwięcej ludzi. Slumsy wydawały mi się jeszcze bardziej inne, niż centrum miasta. I to chyba właśnie tutaj można było dostrzec różnice kulturowe nawet nie tyle, co między Koreą, a Indiami, co obrzeżami Bombaju a jego sercem.
-To trochę przytłaczające – mruknął Luhan, rozglądając się po ubogiej okolicy, przy czym mocno marszczył brwi. Westchnąłem. Spodziewałem się, że ktoś tak wrażliwy jak Lulu nie pozostawi tego bez komentarza.
Nie to, że i mi nie było przykro z powodu losu tutejszych ludzi. Współczułem im, oczywiście. Ale zdawałem sobie także sprawę z tego, iż sam nie jestem z stanie im pomóc, choćbym nie wiadomo jak chciał.
- Nic na to nie poradzisz, Lulu – powiedziałem, przyciągając go trochę bliżej, tym samym unikając pewnie niezbyt miłego spotkania jego ciała z jakimś biegnącym z prędkością pocisku chłopcem.
- Wiem o tym – potwierdził niechętnie, kiwając głową. – I chyba to najbardziej mnie przygnębia.
- Nie zadręczaj się – pogłaskałem kciukiem po wierzchu jego dłoni. Niemrawo kiwnął głową, wbijając wzrok w ubitą drogę.
Po obu stronach uliczki ciągnęły się rzędy kolorowych straganów, oferujących potencjalnemu kupującego chyba wszystko, co tylko Indie mają do zaoferowania. Wszędzie można było też dostrzec wszelkiego rodzaju chusty, bransoletki, błyskotki i inną biżuterię. Lulu zaciągnął mnie pod jeden taki stragan, od razu ogarniając spojrzeniem cały stolik i wszystko, co na nim się znajduje.
No tak. On i jego zamiłowanie do bransoletek.
Ze spokojem przyglądałem się mu, kiedy sięgał po wyglądające dość zwyczajnie czerwone sznureczki i zaczął jedną obracać w rękach.
- Te bransoletki mają moc – rzekła hinduska po angielsku, kalecząc ten język niemalże tak samo jak ja. Skierowaliśmy głowy w jej stronę, Lulu z ciekawością, ja nieco sceptycznie. Kobieta ubrana była w złote sari, w niektórym miejscach ozdobione błyszczącym brokatem. Pośrodku czoła zaklejone miała bindi tego samego koloru. Była raczej średniego wieku, niższa ode mnie i od Luhana, drobna. Uśmiechała się zachęcająco. – Dają bezpieczeństwo. Dają siłę przy dążeniu do celu i spełniają marzenia, gdy najbardziej czegoś potrzebujesz.
Luhan przesunął palcem wskazującym po całym pasku, jakby badając z czego są wykonane. Plecionka wydawała się porządna, mimo wszystko. Zerknął na mnie kątem oka, by z powrotem zwrócić się do sprzedawczyni.
- Weźmiemy dwie – powiedział ku niej, na co uniosłem łuk brwiowy ku górze.
- Po co ci dwie?
- Jedna dla ciebie – wyjaśnił. Zacząłem się zastanawiać, czy mówić mu o tym, iż takich rzeczy nie noszę, czy po prostu nie podoba mi się ten pomysł. W rezultacie jednak pozwoliłem, by kupił obie. Oczywiście.
- Pomożesz mi? – poprosił, wyciągając nadgarstek w moją stronę. Kiwnąłem głową i dokładnie uwiązałem sznureczek na jego ręce. Po chwili zrobiliśmy to samo z moją bransoletką. Nie oponowałem, była nawet ładna i w gruncie rzeczy mało widoczna.

- Wierzysz w to, co powiedziała ta kobieta? – spytałem go, gdy byliśmy już w hotelu, pakując się. Jutro z samego rana mieliśmy samolot do Korei. Nie chcieliśmy tam jeszcze wracać. Z chęcią zostałbym w Indiach jeszcze dwa tygodnie, a może i trochę więcej. Lulu na chwilę przerwał pakowanie bluzek do swojej torby, by utkwić we mnie swoje spojrzenie.
- Niekoniecznie – odparł, drapiąc się po policzku. – Chociaż może być dobrą mobilizacją. Wiesz, będzie przypominała o celu i może też o tym, by nie rezygnować z marzeń?
Wstałem z ziemi i podszedłem do niego powoli. Ująłem go za nadgarstek, na którym wstążeczka się znajdowała. Przesunąłem po niej opuszkiem palca, tak jak Lulu uczynił jeszcze przy stoisku.
- Co jest twoim celem? – zadałem kolejne pytanie, spoglądając spokojnie w jego oczy. Ten ułożył usta w subtelny dzióbek, myśląc nad odpowiedzią.
- A twoim? – odparł pytaniem na pytanie. Chciałem już powiedzieć, że najpierw powinien odpowiedzieć on, ale usłyszałem jego następne słowa. – Chcę wiedzieć najpierw.
Wsunąłem palec pod bransoletkę na jego ręce, unosząc materiał nieco do góry i po chwili puszczając.
- Nie pozwolić ci odejść – odparłem poważnie, dość cicho, acz wystarczająco głośno, by mogła usłyszeć to osoba, do której słowa były skierowane.
- Mówiłem już, że nigdzie się nie wybieram – powiedział, kładąc dłonie ma mojej klatce piersiowej – Nie martw się.
- A twój cel?
- Nigdy cię nie zostawić.

* * *

Tym razem odszukanie naszego samolotu nie było takie chaotyczne, jak kilka dni wcześniej. Luhan był spokojniejszy, pomagał mi odnaleźć właściwą drogę. Przy starcie również nie narzekał, choć wciąż trzymał mnie za rękę, gdy samolot wzbijał się w powietrze. Teraz to ja siedziałem przy oknie, chcąc uniknąć jego omdlenia.
- Chyba zacznę lubić te podróże samolotami – powiedział, rozkładając się wygodnie w miękkim, skórzanym fotelu.
- Jeszcze cztery dni temu prawie mi tu umierałeś – zaśmiałem się, opierając się o zagłówek, kierując spojrzenie na jego drobną twarz.
- Będziesz mi to wypominaaaać? Po prostu to był mój pierwszy raz i dlatego – odparł, delikatnie się rumieniąc. Jak ja to lubiłem! Nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta.
- Rozumiem, nie będę – powiedziałem. – W sumie ja też panikowałem po raz pierwszy.
- Naprawdę? – uniósł brwi, chyba nie do końca mi wierząc.
- No wiesz, ja też mam prawo się bać – rzekłem, coraz bardziej rozbawiony jego miną.
- Tak, ale… Nie spodziewałem się po prostu. Byłeś taki spokojny.
- Jakbym się denerwował, to ty byś chyba wyszedł z siebie – zauważyłem, lekko dźgając go w policzek. Odsunął trochę twarz, ściągając usta.
- W sumie racja – stwierdził, mimo to. – Ale teraz już do…
Nie dokończył, zamierając w połowie słowa, gdy samolotem coś wstrząsnęło. Ludzie rozglądnęli się po sobie; nikt nie wiedział, czym to mogło być spowodowane.
            - …dobrze – dokończył powoli, spoglądając na mnie zaniepokojony. – Co to było?
            Przełknąłem ślinę. Znów poczuliśmy wstrząs.
            - Nie mam pojęcia.
            - Prosimy zachować spokój. Mamy lekkie komplikacje – zakomunikował głoś, a ja widziałem, jak Luhan zaciska kurczowo dłonie na podłokietnikach. Nastąpiło kolejne uderzenie, dużo mocniejsze i z sufitu zwisły maski tlenowe. Zerknąłem na swoją, mrugając intensywnie oczami.
            - Lulu, chodź tu – mruknąłem nieco zachrypniętym głosem. Chłopak wstał na lekko trzęsących się nogach. Pociągnąłem go za rękaw i po chwili już przytulałem kurczowo do siebie, kiedy usadowiłem go na swoich udach. – Załóż tę maskę.
            - Ale ty…
            - Lulu.
            Powoli sięgnął po nią i założył na twarz, spoglądając na mnie niespokojnie. Podkład samolotu drgnął, a Luhan westchnął równie drżąco w przezroczystą maskę, która zaparowała po tej czynności. Oparłem czoło o jego ramię, czując, że coraz bardziej czuję lęk. Lekkie komplikacje…?
            - Boję się, Sehun – szepnął ledwo dosłyszalnie, na co wzmocniłem uścisk, chcąc uchronić go przed tym, co może się stać.
            - Nie martw się, będzie dobrze – mruknąłem, sam nie wierząc w to, co mówię. Samolot przechylił się niebezpiecznie w bok, jakby czytając w moich myślach; znając moje obawy.
            Czułem ze spadamy w dół. Głos z głośniki komunikował o czymś, ale nie potrafiłem rozpoznać słów, za bardzo skupiony na wykrzywionym przerażeniem twarzy Luhana. Słyszałem, jak pociągnął nosem i zbliżył się do mnie, kuląc mocno, tyle, na ile pozwalała mu rurka maski.
            - Pamiętaj o mnie – zduszony szept, który usłyszałem wręcz cudem, gdy zaraz potem uszy zatkały mi się.
            - Nie zapomnę – powiedziałem mimo ogarniających mnie mdłości. Ciało na mnie skuliło się jeszcze bardziej.
            Uderzenie.
            Huk.
            Ziemia coraz bliżej – zdążyłem zakodować, gdy ujrzałem czubki drzew.
            Ciemność.

~***~

No i jest rozdział drugi. Jak sami widzicie wyszedł dość długi... osobiście to najdłuższy, jaki kiedykolwiek napisałam. :D Z niektórych części więcej zadowolona, z niektórych mniej. Przy pisaniu nauczyłam się o Inidach więcej niż na jakiejkolwiek lekcji geografii, naprawdę. :D Następny rozdział będzie Uszati, a pojawi się mniej-więcej za tydzień. Z taką też częstotliwością mamy zamiar dodawać notki.

I przepraszam za wszelkie błędy, pewna część tekstu była niesprawdzana (zważając na dość późnią już porę~).

11 komentarzy

  1. Troszkę się już uspokoiłam, ale właściwie to nie do końca, więc mój komentarz jak zawsze będzie cholernie chaotyczny etc. Dobra, zacznę od początku...
    Sehun jest tak zajebiście genialną postacią, która podbiła moje serce, że dngfjhsgfdsh. Ma idealny charakter, który niesamowicie cenię u facetów. Serio IDEEEAŁ. Swoją drogą mam z nim kilka wspólnych cech charakteru, co też dodatkowo wpłynęło na ogromną sympatię w stosunku do niego. Kocham, serio KOCHAM wszystkie jego wypowiedzi, zachowania, sposób myślenia... Tylko marzyc o spotkaniu takiego ^^
    Natomiast Luhana początkowo odrobinkę nie lubiłam, ale już pod koniec pierwszego partu stwierdziłam, że fajny chłopak z niego, tak samo jak w 2 rozdziale. Cóż, pomimo tych bojaźliwych zachowań, które na ogół mnie drażnią, w jego wykonaniu są względnie znośne. Czasami nawet zakrawa to o "urocze", ale póki co nie chciałabym ryzykować tym stwierdzeniem. Mimo wszystko lubię go, nawet jeżeli marudzę na jego usposobienie.
    A teraz przechodząc do samego HunHan'a... DFGFHJSGFHSGDHJFGSHJDFGJD. Jest to chyba drugi fick, który już od początku wzbudził moje zainteresowanie, i który z pewnością wyląduje w czołówce najlepszych tytułów. Zdaję sobie sprawę, że stron zapisanych zostało jakieś 20? Może więcej? Kto wie. W każdym bądź razie ja po prostu wiem, że to będzie genialne! To jakiś instynkt lub cholera wie co, ale czuję w środku, że nie zawiedziecie mnie i reszty czytelników. ^^
    Sama wycieczka była tak sympatyczna i kochana, że aż do teraz szczerzę się pod nosem, a przecież minęły już jakieś 2 godziny od skończenia rozdziału. Szczególnie scenka z oceanarium... Wszystko zostało świetnie opisane. Czułam, że byłam Sehunem, który kochał Luhana... Ciekawe doznanie, nie ma co XD
    Ale kurwa... ten koniec mnie zmiażdżył, sprawiając, że szalałam w łóżku, nie mogąc się pozbierać, ciężko dysząc (jakkolwiek to brzmi), mając smutną minę i będąc przepełnioną złością i takim cholernym żalem - o czym Ty unni doskonale wiesz.
    Jestem niezmiernie ciekawa jak druga autorka będzie kontynuować to opowiadania, ponieważ brakuje mi perspektywy Luhana, która jest opisana w równie niesamowity sposób. :D
    Jejuu, nie wytrzymam tego tygodnia. Hwaiting dziewczyny! ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze, co zrobiłam po przebudzeniu to zerknęłam do bloggera, a tam nowy rozdział HunHanka! *.* Po raz kolejny twierdzę, że nie masz co robić po nocach... (serio? 2:24? Kiedy ty śpisz? >.<) Patrz... nie pochwaliłaś się, że pomogłam (co tam, że powiedziałam jedynie, że strój hinduski nazywa się Sari :P)
    Ile to wyszło? 12 stron, ponad 6 tys słów, dobrze pamiętam? Mega słowotok! Twoją unni rozpiera duma!! *.*
    No... a teraz do rzeczy ;)
    Jejuniu~~ kocham to, jak opisujesz charaktery Sehuna i Luhana! Dopełniają się - normalnie są dla siebie stworzeni!^^ Taka idealna parka! Podziwiam Sehuna, że znosi wszystkie humorki Lulu >.< ach... księżniczka Lulu... normalnie WIDZĘ mimikę jego słodkiej twarzyczki! >.<
    Czuły Sehun jest taaaaaki uroczy i kochany! *.* Wgl cała ich relacja jest niesamowicie magiczna i słodka! ^^ Chciałabym mieć chłopaka, który pokrywałby się z tą wizją Sehuna *.* No cóż... pomarzyć można, nie? >.<
    Mówiłaś, że zakocham się w Indiach po przeczytaniu tego rozdziału i na pewno pokazałaś mi ich magię *.* Może nie będę teraz codziennie odliczać dni do 18tych urodzin, żeby babcia zabrała mnie na obiecaną wycieczkę do Indii zamiast do Japonii, ale może sobie o nich poczytam? >.< Cały ten korowód kolorowych strojów i jak to sama ujęłaś, zderzenie kultur. Niemal byłam razem z HunHanem w oceanarium(?) podziwiając te czerwone rybki i żółwika! *.* No i ten ich pocałunek (tak przy obcych ludziach? >.< Ja bym się nie odważyła ;P) omoo~~ takie to było romantyczne! *.*
    Sehun, nie pożeraj wzrokiem nagich ramionek i plecków Lulu, bo cię jeszcze księżniczka zmrozi wzrokiem, czy coś >.<
    Pierwszy lot Lulu! Ojej ja pamiętam, jak sama przeżywałam pierwszą podniebną podróż! Cholernie się bałam :P Ja przytulałam misia, a Luhan kochanego Sehuna ^^
    No i ta katastrofa!! ;((((((( Wae?! Powiedz mi Wae? ;((((((
    Jednego w związku z tym nie rozumiem... Znaczy to taka czysto techniczna sprawa >.< Sehun nie powinien brać Lulu na kolana, bo zmniejszył jego (i swoje pewnie trochę też) szanse na przeżycie. Pasy w jakiś sposób zwiększają bezpieczeństwo (w końcu spadając ciało jest bezwładne, więc przytrzymują), a tak mógł tylko zaszkodzić Lulu ;(((( Rozumiem, że bliskość, ale tak tylko rozważam >.<
    Jak dobrze, że będzie kolejny rozdział! (Przynajmniej mam pewność, że chociaż jeden z nich prze żyje!)
    Omoo~~ teraz cały tydzień czekania na część Uszati... Już się nie mogę doczekać! *.*
    To był twój najdłuższy rozdział, tak? W takim razie łap mój najdłuższy ever komentaż! ^^ Widzisz? Obie się rozwijamy ;)))
    Pozdrawiam Was obie, ślę całusy, uściski i wenę!!! ^^
    Hwaiting robaczki wy moje! *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogłam odkleić się od tego rozdziału. Nie mogłam !
    Nie dość,że długi,treściwy to strasznie ciekawy.
    Zacznę od początku. Począwszy od samego początku rozdziału było dużo uroczych,romantycznych scenek. W samolocie no nie dziwię się,że Lulu się bał,ponieważ lęk wysokości to jednak poważna fobia,sama ją po części mam,dlatego powiedzmy,że bardziej zżyłam się z Luhanem niż z Sehunem w tym opowiadaniu ;)
    No a Sehun jest naprawdę świetny bo cały czas wspierał Luhana w tej podróży samolotem,okazywał mu jak najwięcej czułości..taki chłopak to jest skarb <3
    No i w końcu w Bombaju , w Indiach..rozwaliła mnie akcja z tym kremem do opalania,ahh Lulu ty 'męska księżniczko' ^^ Potem sytuacja z tymi bransoletkami , które są niby magiczne, no ale w jakimś tam sensie mogą mobilizować. Rozczuliłam się kompletnie,kiedy powiedzieli swoje cele ... MOM,PLEASE ! ;3
    Świetnie,że tak porządnie opisałaś cztery dni w Indiach,przez co przy czytaniu ani trochę nie zanudziłaś czytelnika.
    Jestem bardzo zmartwiona tym lądowaniem... Sehun oddał swoją maskę Lulu,który był wręcz przerażony,a sam chłopak go pocieszał i okłamywał siebie w duchu,że wszystko będzie dobrze ... coś pięknego.
    Mam nadzieję,że to się dobrze skończy,bo nie może im się nic stać,będę płakać ;c
    Zmieniając temat. Strasznie podoba mi się to,że zamieniacie się perspektywami , gdyż można poczuć odczucia nie jednego,ale dwóch bohaterów. Mówiłam już o tym Uszati na twitterze < xD> , ale powiem to samo tutaj . To sprawia,że opowiadanie jest ciekawsze i podoba mi się to, że ty wzięłaś na siebie perspektywę Sehuna , bo opisujesz go jako lekko zadziornego,lubiącego żarty,ale też niezwykle troskliwego chłopaka,a Uszati wręcz uroczo opisuje Lehuna, nadając mu wręcz słodki i czuły charakter.Ale też tam jest trochę tej charakterystycznej zadziorki ;)
    Pozostaje mi czekać z niecierpliwością na ciąg dalszy,bo od wczoraj moim zajęciem było wyczekiwanie 2 rozdziału. Dzisiaj po wstaniu specjalnie goniłam do komputera,by zobaczyć i się nie zawiodłam xD
    No więc życzę weny aż stąd do Chin i pozdrawiam <3
    p.s
    Założyłam mój 1 osobisty blog oparty na historii Pamiętniki Wampirów , link jest tutaj : http://zakochana-wampirzyca.blogspot.com/.Nie ma na nim rozdziału,gdyż od niedawna funkcjonuje i jeżeli nie lubicie PW, to może jednak przekonacie się po fabule,postaciach i 1 rozdziale, tak jak ja do opowiadań z azjatami ;)
    Mam jeszcze z przyjaciółką bloga chasingthe-summer.blogspot.com ( chyba ona składała na blogu Uszati zamówienie na szablon ) , który również dopiero założyłyśmy ale będzie to o One Direction,a domyślam się,że to nie są wasze ulubione klimaty,więc możecie zajrzeć z czystej ciekawości ;)
    Jeszcze raz pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się chyba nie rozpiszę i samo patrzenie na powyższe komentarze wywołuje u mnie poczucie niższości, nie wspominając już o tym tekście.
    Jesteś niesamowita! Wspólnie z Uszką stworzyłyście tak słodką do oporu parkę, że ostatnie linijki wywołały u mnie nerwicę. Naprawdę.
    Przeczytawszy pierwszy rozdział miałam cichą nadzieję na rozwinięcie akcji w Indiach. Byłabym szczęśliwa gdybyście zagłębiły się w tamtejszą kulturę wplątując nieszczęsnych chłopaków w indyjską feerię barw. Poniekąd byłam też przeciwna powrotowi do Korei z powodu... Tego tam przyjaciela Sehuna. Jeśli czuć antypatię do którejś z Waszych postaci to tylko do niego.
    Rzeczywiście, Kredko, się rozpisałaś (ale to lepiej bo uwielbiam Cię czytać) i wynagrodziłaś mi zaledwie kilkudniowy pobyt w Indiach ostatnią akcją. Nie wiem, czy dożyję następnego rozdziału. XD

    OdpowiedzUsuń
  5. O.O <---- "wyraz twarzy Jelly, kiedy czytała ten rozdział"

    Oni nie umrą, prawda? TT.TT Nie mogą! >.< Lulu i Sehun... te komplikacje. Jakie komplikacje?! Buuu!! T_____T Zepsułaś mi humor... Mam nadzieję, że następny rozdział będzie bardziej optymistyczny... bo ten sprawił, że stanęło mi serce. >_<

    Opowiadanie póki co rewelacyjne! Gracie na uczuciach czytelnika, co bardzo mi się podoba. Potraficie manewrować emocjami. Gratuluję talentu! ^^ Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! Powodzenia i pozdrawiam! ^w^

    OdpowiedzUsuń
  6. Ua, ale to było długie! Ale bardzo mi się podobał ten rozdział, taki mega pozytywny i chociaż nie przepadam za HunHanem, to chyba polubię go przez wasze opowiadanie. Lubię Sehuna i aż mnie to dziwi, bo przeważnie stronię od niego, Luhan jako słodki chłopczyk totalnie zawładnął moim sercem, uwielbiam właśnie tak wykreowanego Lulu. Nie wyobrażam go sobie jako dupka czy inną wredną małpę. Zaciekawił mnie motyw tej bransoletki i na dodatek ta końcówka rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  7. UMIERAM. Dosłownie, UMIERAM. Co Wy ze mną zrobiłyście tymi dwoma rozdziałami ;___; A jeśli już teraz jestem taką rozmiażdżoną plamą emocji na podłodze, to co będzie później, kiedy już pojawi się wątek fantasy? ;__; Okrutne, jesteście okrutne, ale niemniej genialne. Kocham, uwielbiam, rozpływam się. Ale może po kolei, bo znając mnie, znowu wyjdzie chaotycznie, bez ładu i składu.
    Jak już wspomniałam Uszati, do HunHana nie jestem za bardzo przekonana. Nie jest to mój paring i nie czytam za wiele HunHanów, bo oni dla mnie mają relację czysto przyjacielską. Więc długo się zbierałam z przeczytaniem tego opowiadania, chociaż oczywiście wiedziałam, że kiedyś to zrobię, bo to w końcu coś, co wyszło spod pióra Uszati i musi być genialne (Bereniki niestety nic nigdy nie miałam okazji przeczytać, ale nadrobię to, teraz wiem już na pewno, że to nadrobię *^*). Także wracając - jako, że od dzisiaj intensywnie nadrabiam wszelkie zaległości, postanowiłam wziąć się i za "Closed Mind". Bądź co bądź, EXO to moja druga miłość, zaraz po Lśniących, a Luhan i Sehun są bogami i równie ich kocham, chociaż w nieco innym paringu. 3kącie. No, nieważne, znowu się budzi we mnie instynkt perverta. Nevermind.
    Po pierwsze, rozdziały są długie, bardzo długie. WRESZCIE KTOŚ KTO PISZE DŁUGIE. Alice lubi długie, wręcz kocha <3 17 stron w Wordzie to takie minimum :D W dodatku nic nie nudzi, wręcz przeciwnie, wciąga tak bardzo, że czyta się to szeroko otwartymi oczami, bezwiednie przewijając stronę w dół i nie wiadomo kiedy jest koniec partu. Uwielbiam to uczucie. Po drugie - narracja :3 Świetnie, że każda z Was pisze jako inny bohater, możecie skupić się na jednym i całkowicie przekazać jego charakter, zamiast zmieniać POVy. Bohaterowie są cudowni <3 Nie wiem, który przypadł mi bardziej do gustu. OBOJE <3 Fabuła i pomysł oryginalne, niespotykane, wycieczka do Indii to naprawdę nic banalnego. O tej stronie Azji bardzo często się zapomina, prawda? :< Sceny opisujące czas, jaki Lu i Sehun spędzili tam razem były przeurocze. Niby takie proste przyjemności, droczenie się w żartach, ale mają coś w sobie takiego... Wspaniałego. Może to, że są tak dobrze opisane, żadnych banałów, czysta perfekcja? I w końcu zdecydowanie moje ulubione tutaj - OPISY POCAŁUNKÓW. Są po prostu... nieziemskie. Czytałam je po kilka razy, poważnie. Sama nigdy nie umiałam tak opisywać tego typu scen, będę się od was uczyć :3 Co do postaci Jongina, to tak, jak bardzo go uwielbiam, tutaj mnie irytuje, chociaż pojawił się na razie tylko przez chwilę. Kai, nieładnie, nie wkurzaj Luhasia -,- Wiemy, że ty też byś chciał tak z nimi, ale nie można mieć wszystkiego~ xD
    Dochodzimy do sedna. Końcówka tego rozdziału. Nie wiem, co o niej myśleć, ale już oglądając Zwiastun (nawiasem mówiąc, genialny, jak wszystko tutaj) wiedziałam, że coś takiego będzie mieć miejsce. Tylko, co teraz? Rozbili się? Któryś z nich... nie żyje? Wiem, że to by było za proste, w końcu dopiero początek opowiadania, ale... Przechodzą mnie dreszcze, jak o tym myślę. I te bransoletki, które kupił dla nich Luhan. Coś mi mówi, że także tutaj zamieszają.
    Podsumowując, przeczytałam, zakochałam się, już nie puszczę :3 Jeśli będziecie na Magnificonie 18 maja, to oczekuję autografów. Nie, nie żartuję.
    A teraz idę się schować w kącie i płakać, że ja tak pisać nie umiem. A potem może jeszcze raz przeczytam *.* Trzymajcie się, weny, dużo weny <333

    OdpowiedzUsuń
  8. Ryczę. Czemu im to zrobiłaś?? TT.TT ahh :C dobra, jakoś to wytrzymam...
    Mam mega zasób słów i chyba dlatego przyjemnie mi się czyta, nie jest tak oschle :3 hm... Co więcej... Nie wiem co napisać! XD
    Więc czekam na kolejną część :3 powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  9. Widzę, że kolejne dobre opowiadanie się szykuje. Świetnie pokazałaś charaktery bohaterów. Strasznie się wciągnęłam. Taki przyjemny klimat. Ah... Podziwiam. Ale końcówka... Jeszcze bardziej boję się teraz samolotów. Mam nadzieję, że będziecie pisać i nie będzie zbyt dużych przerw bo wymiękne !:D Trzymam kciuki. Weny, weny!
    Muffinka

    OdpowiedzUsuń
  10. Ps. śliczny szablon.
    Muffinka

    OdpowiedzUsuń
  11. Waah, taak~ Moje przypuszczenia coraz bardziej się potwierdzają~
    Łosiu myśli, znaczy coś się dzieje xD
    Puf, chyba w końcu się zmęczyłam, rano zacznę czytać dalej to CUDOWNE OPOWIADANIE <3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Szablon wykonany przez Tyler